Pofabryczny dom w Ursusie nazywa się pensjonatem. Od ulicy odgradza go mur, w bramie stoi portier, dziewięćdziesięciu mężczyzn żyje tu według praw ustanowionych przez ojca Palecznego. W większości to weterani bezdomności, których kamilianin przeprowadził z warszawskiego dworca do Ursusa niczym przez Morze Czerwone. Są w niego wpatrzeni, gotowi go bronić i pójść za nim w ogień. Jest ich Mojżeszem, Matką Teresą i ojcem Bogusławem. – Szczęść Boże, ojcze – pozdrawiają go co dzień.
Duchowny przemierza dom z szybką inspekcją, wysłuchuje raportu portiera, wydaje dyspozycje zakupowe. Bez pukania wpada do czystych trzyosobowych pokoi. Tam, gdzie wyczuje zaduch, nadmienia spokojnym głosem: – Skarpeteczki, panowie, skarpeteczki.
W 1998 r. ojciec Paleczny zorganizował na Dworcu Centralnym protest bezdomnych pod hasłem: „Bezdomni Polacy. Dzisiaj my – jutro wy”. Przewodził modlitwom w hali biletowej, żądał ziemi pod Warszawą, gdzie wybuduje miasto dla swoich podopiecznych, nagrywał porywające pieśni narodowo-religijne, które stawały się hitami w Radiu Maryja. Pielgrzymowali do niego prawicowi posłowie, ludzie premiera i władze miasta. Pojawiał się Tadeusz Rydzyk. Przez trzy miesiące trwania protestu dzięki Palecznemu na dworcu było znacząco i politycznie. Potem nagle ucichło.
– Wydaje się, że zakon kamilianów ma w Polsce dwie twarze: Bogusława Palecznego od bezdomnych i Arkadiusza Nowaka od nosicieli HIV – mówi Jarosław Makowski, publicysta związany z „Krytyką polityczną”, autor artykułu „Niepokorni synowie Kościoła” sprzed kilku lat. – Być może Paleczny zrozumiał, że więcej osiągnie idąc spokojną drogą Nowaka, niż kiedy gazety piszą o nim jak o nawiedzonym.