Kiedy 45 lat temu krakowski festiwal powstawał, był jedynym tego typu przeglądem w całej Europie Środkowej; dziś podobnych imprez są dziesiątki, więc przegląd musi ewoluować, określając w stosunku do nich swoją specyfikę i niepowtarzalność. Ot, choćby wobec funkcjonującego od niedawna, ale już bardzo popularnego, odbywanego dosłownie na dwa tygodnie przed imprezą krakowską, warszawskiego przeglądu Planete Doc Review.
W Warszawie wyświetla się pełnometrażowe dokumenty, które mogą potem wejść do normalnego repertuaru kinowego, muszą więc dbać o komercyjną atrakcyjność, jak przeboje polityczne Michaela Moore’a czy najnowszy hit amerykański „Głęboko w gardle”, opowiadający o kulturowym fenomenie kina pornograficznego. Kraków zaś jest domeną krótszych dokumentów, broniących – w ramach produkcji przeznaczonej głównie dla niekomercyjnych telewizji – swojej artystyczności. Sprzyja takiemu nastawieniu świadomie eklektyczna formuła krakowskiego festiwalu, dopuszczająca do konkursu trzy typy filmów: dokumenty (nie przekraczające 60 min), animacje i krótkie fabuły.
W praktyce jednak podział ów nie przebiega wcale tak prosto. Najpiękniejsze filmy wyświetlane na tegorocznym Doc Review – jak holenderski „Kształt księżyca” czy fińskie „Trzy pokoje melancholii” – pokazywane poza konkursem, stały się ozdobami także i krakowskiego festiwalu, który też w tym roku nagradzał przede wszystkim dokumenty interwencyjne, takie, „które mają szansę coś zmienić”.
Dwa równorzędne Złote Smoki w konkursie międzynarodowym przypadły dokumentom o losie irańskich kobiet. „Druga strona burki” Mehrdada Oskouei przedstawia szokujące opowieści bohaterek o ich niewolniczym, całkowicie uzależnionym od mężczyzn losie – niemal wszystkie kobiety zmuszone zostały do wyjścia za mąż w wieku 12–13 lat i nigdy potem nie dostały szansy na normalny osobowy rozwój.