Gdyby na przesłuchanie Jolanty Kwaśniewskiej przez orlenowską komisję spojrzeć jak na polityczny teatr, to był to bez wątpienia teatr jednego aktora. Prezydentowa imponowała spokojem, znakomitym przygotowaniem, silnymi nerwami, dyscypliną słowa, nienaganną polszczyzną i świetnie dobranym strojem. Nie zagrała roli słabej kobiety szarpanej przez komisję, miała własne zdanie i upór w sprawach, w których, jej zdaniem, postępowała słusznie. Panowie z komisji przegrywali nawet zachowaniem, podpieraniem się czy wręcz polegiwaniem na stole, zasłanianiem twarzy, drapaniem się po głowie i twarzy, podczas gdy Jolanta Kwaśniewska ani przez moment nie zapomniała, że śledzi ją kamera.
Gdyby na to przesłuchanie spojrzeć jak na pojedynek w kategorii pięciu na jednego (lewicowcy wyłączyli się z zadawania pytań), to Kwaśniewska go wygrała. Odpowiadała składnie na nieskładnie zadawane pytania, miała argumenty, nawet na okoliczność chronienia listy darczyńców będących osobami fizycznymi. Miała pismo marszałka Sejmu, ekspertyzy sejmowego biura legislacyjnego, opinie innych prawników, podczas gdy członkowie komisji zasłaniali się jedną panią ekspert powołującą się nieustannie na jeden artykuł ustawy o komisji śledczej, jakby ów artykuł znosił wszelkie inne ustawy, w tym także ustawę o ochronie danych osobowych. Być może Jolanta Kwaśniewska nie ma racji chroniąc listę darczyńcow, może powinna ją ujawnić, nawet jeżeli prawo jej do tego nie zmusza, ale komisja wcześniejszym zachowaniem, zwłaszcza poprzez zbudowanie systemu przecieków o osobach, którymi się zajmowała, licznymi pomówieniami wobec świadków i tych, którzy świadkami nie byli, bardzo jej pomogła w obronie własnego zdania. Tej komisji rzeczywiście strach dostarczać materiały, gdyż stają się one orężem w bezpardonowej politycznej walce.