Archiwum Polityki

O co chodzi w Łodzi

Na Piotrkowskiej, głównym deptaku Łodzi, od kilku dni stoją plansze ze zdjęciami zmasakrowanych płodów. To ofiary aborcji. Są też fotogramy dzieci zamordowanych podczas wojen i rzezi etnicznych. Wszystko opatrzone hasłami mającymi uprzytomnić widzom istotę przerywania ciąży. Prowokacyjna ekspozycja ma tytuł „Wybierz życie”. Przeciwnicy żądają zlikwidowania wystawy jako epatującej okrucieństwem, a dostępnej także dla dzieci. Sprawę bada prokuratura. Oczywiście przedmiotem sporu nie jest tu przerywanie ciąży. Idzie o reguły korzystania z przestrzeni publicznej – czyli o granice wolności w wyrażaniu przekonań w ogólnodostępnych miejscach. Czy nawet najsłuszniejszy cel można propagować metodami budzącymi sprzeciw współobywateli? Czy i kiedy w takim wypadku powinno się wtrącić państwo?

Paradoksalnie, tym razem obrońcami kontrowersyjnej inicjatywy są grupy, które w przeszłości żaliły się na naruszanie przez podobne w istocie kampanie światopoglądowe ich uczuć religijnych i patriotycznych bądź poczucia moralnego. Atakowały na przykład projekt „Przeciw homofobii”, prezentujący zdjęcia trzymających się za ręce par homoseksualnych. Podnosiły też, że wystawianie w kioskach pism erotycznych godzi w dobro dzieci. Teraz zaś powołują się na liberalne prawo do swobody wypowiedzi. Z kolei wśród krytyków łódzkiej inicjatywy prym wiodą kręgi uchodzące za liberalne. Dotąd broniły ekspresji wypowiedzi, a argumenty o urażaniu czyjejś wrażliwości traktowały z powątpiewaniem. Sugerowały, że służą one celom politycznym. Dlatego sprzeciwiały się chociażby próbom administracyjnego powstrzymania co śmielszych kampanii reklamowych czy artystycznych, traktując je jako zamach na wolności obywatelskie. Teraz same żądają od państwa interwencji.

Twierdzenie jednak, że liberalni obrońcy praw człowieka wpadli w sidła swej doktryny, jest nieporozumieniem.

Polityka 26.2005 (2510) z dnia 02.07.2005; Komentarze; s. 18
Reklama