W Chinach kino znalazło się w szczególnej sytuacji. Przemiany gospodarcze i polityczna odwilż spowodowały gwałtowny rozwój przemysłu rozrywkowego. Zaczęły tam powstawać coraz to bardziej kosztowne, fantazyjne widowiska w stylu „Domu Latających Sztyletów”. Ruszyły koprodukcje z wrogim Tajwanem i Hongkongiem, co jeszcze niedawno wydawało się nie do pomyślenia. Równocześnie na europejskich festiwalach laury zaczęli zbierać następcy Zhanga Yimou i Chena Kaige, czyli uzdolniona szósta generacja chińskich reżyserów (chińskie kino liczy sobie sto lat, stąd te generacje) próbująca stawić czoło szalejącej cenzurze i odważnie podejmująca zakazane tematy, takie jak prostytucja, bezrobocie, emigracja.
Kłopot w tym, że kino wciąż postrzegane jest przez autorytarną władzę jako skuteczne narzędzie propagandy. I nie zanosi się, by w niedalekiej przyszłości miała ona zrezygnować z instrumentalnego traktowania X Muzy. W kontynentalnych Chinach na 200 produkowanych rocznie tytułów grubo ponad połowa to bezwartościowa sieczka sławiąca osiągnięcia partii i jej przywódców. Jednym z ubiegłorocznych hitów był historyczny fresk „Młodość Deng Xiaopinga”, ukazujący bratnią pomoc udzielaną francuskim robotnikom w 1920 r. przez przyszłego Wielkiego Sternika Chin, oraz „Zhang Side” – laurka na część przewodniczącego Mao poświęcona twardej męskiej przyjaźni zmarłego tyrana i jego podwładnego, tłumacząca widzom, na czym polega „służba narodowi”.
Z drugiej strony liberalizacja gospodarki i swobodny dostęp do nowoczesnych technologii naruszyły monopol państwa i ograniczyły ingerencje cenzury, która w tej sytuacji nie może już decydować o wszystkim. Wszechwładny aparat partyjny nie jest zdolny w pełni kontrolować na przykład dynamicznie rozwijającego się podziemia filmowego.