Pozorny spokój zapanował w sobotę w Sejmie. Debata budżetowa toczyła się sennie, nudnawo i bez emocji. Sama zawartość projektu ustawy budżetowej ma bowiem znaczenie wtórne. Ważne jest to wszystko, co toczy się wokół, a więc na ile uchwalenie budżetu i wykorzystanie samego procesu uchwalania go może być wykorzystane jako narzędzie politycznego nacisku na poszczególne ugrupowania lub po prostu na podjęcie decyzji o wyborach.
Dość paradoksalnie samo uchwalenie budżetu nie było i nie jest zagrożone. Ugrupowania wspierające rząd Kazimierza Marcinkiewicza nie zapowiadały głosowania przeciwko. Pewną groźbę mógł stanowić jego ostateczny kształt, gdyby dowolnie i doraźnie powstające sejmowe większości wprowadzały poprawki bez ładu i składu, przesuwając pieniądze między działami lub tnąc je zgodnie z własnymi politycznymi celami.
Aby zapobiec takiej sytuacji, potrzebny był sejmowy kryzys w procedowaniu nad budżetem. Został wywołany nagłym przedstawieniem przez rząd autopoprawki dotyczącej środków na uchwalone przez Sejm dodatkowe „becikowe” i świadczenia dla rolników obliczane według zmienionego sposobu. Ten kryzys potrzebny był również do tego, aby istniała możliwość nieuchwalenia budżetu w terminie (do 19 lutego musi się on znaleźć na biurku prezydenta, co umożliwiłoby rozwiązanie Sejmu, jeżeli liderzy Prawa i Sprawiedliwość taką decyzję ostatecznie podejmą. Autopoprawka była więc wyłącznie instrumentem politycznym i służyła do rozpoczęcia przez Jarosława Kaczyńskiego gry na kilku instrumentach.
Wyjątkowa nieprzejrzystość tej gry i niejasność co do intencji graczy wynika z faktu, że narzędziami są tu sejmowe procedury, możliwość zgłaszania wniosków formalnych, terminy zgłaszania poprawek, różnica między rządową autopoprawką i zwykłą poprawką rządu, sposób głosowania czy prowadzenia obrad.