Dom Generalny Zgromadzenia Sióstr Betanek leży przy szosie puławskiej na obrzeżach miasteczka – weekendowej mekki Warszawy i Lublina. Brama zamknięta na głucho, okna zaklejone szarym papierem, odpowiedź na telefony nieodmiennie ta sama: „Żadnych komentarzy, prawda sama się obroni”.
Czasem w miasteczku pokazuje się Polonez kombi, którym dwie siostry wyjeżdżają po zakupy, ale nikt nie śmie o nic pytać. A może nie chce.
– Ten konflikt nie dotyczy miasta i prawie nikogo nie obchodzi – tłumaczy Ryszard Nowicki, emerytowany dziennikarz. – Kazimierz żyje czym innym: kiedy skończy się martwy sezon, ile nowych pensjonatów powstanie, czy na weekend przyjadą turyści.
Pan Stasio dni spędza przy Rynku w okolicach spożywczego, razem ze starym foksterierem i kolegami, których twarze – od mrozu i nie tylko – nabrały ciemnopurpurowego koloru. Mieszka 100 m od klasztoru, widzi go z okien swojego domu, ale o tym, że w środku jest jakaś afera, dowiedział się z gazet. I co? I nic. Posezonowa nuda taka sama jak zawsze. Tyle że dziennikarze zagadują go częściej niż zwykle, ale to akurat na nikim w Kazimierzu nie robi większego wrażenia.
– My tu jesteśmy specyficzni – deklaruje kolega pana Stasia. – Tu najwięksi polscy malarze malują po ścianach kawiarni, Olbrychski podjeżdża konno pod Rynkową, Łazuka na piwo zaprasza. Wielki świat, można powiedzieć. A wielki świat uczy tolerancji – wyjaśnia. – Nas tu nie obchodzi, kto z kim śpi, byleby się wyspał, albo kto się z kim kłóci, byleby się nie pozarzynali. Nie takie rzeczy jak wojna zakonnic myśmy tu przeżyli.
W kawiarni Rynkowa około 10 rano zbiera się kazimierska elita, żeby wypić poranną kawę, wziąć na tapetę najnowsze lokalne wydarzenia i plotki, rozwiązać jolkę z „Wyborczej”.