Koncepcję stałego korpusu szwajcarskiego „regularnego żołnierza” miał papież wojownik Juliusz II, który w czerwcu 1505 r. powierzył kondotierowi Pietro von Hertensteinowi misję sprowadzenia do Rzymu 200 żołnierzy szwajcarskich pro custodia palati nostri. W istocie przybyło ich następnego roku stu pięćdziesięciu. 21 stycznia 1506 r. przeszli wieczorem przez Porta del Popolo na plac św. Piotra, gdzie papież ich pobłogosławił. Watykan uroczyście będzie tę rocznicę obchodził.
Dlaczego Szwajcarzy? Z waleczności i z biedy. Jeszcze Tacyt pisał o Helwetach, że to lud wojowniczy, znany z wartościowych żołnierzy. A w czasach Juliusza Szwajcarzy, których kamieniste ziemie alpejskie nie mogły wyżywić, emigrowali za chlebem; było zawsze około 15 tys. bezrobotnych, których – za zboże i sól – wynajmowała biedna konfederacja kantonów, oni sami żyli z niewielkiego żołdu i łupów wojennych, wynajmowani głównie przez księstwa włoskie, Francję, Hiszpanię. „Bez kawalerii i ze słabą artylerią, wymyślili taktykę przewyższającą innych; poruszali się okuci w żelazo jak trudna do rozwarcia, ruchoma ściana” – czytamy w podręczniku historii.
Do czego Kościołowi potrzebna była Gwardia?
Patrząc dziś na papieskich Szwajcarów zapominamy, w jakich opałach znajdowało się pięć wieków temu państwo kościelne. Papież Juliusz II objął tron św. Piotra po kilkutygodniowym pontyfikacie Piusa III, ten zaś był następcą osławionego Aleksandra VI Borgii, uważanego za najgorszego papieża w historii Kościoła (zob. POLITYKA 32/03).
To za Borgii cała prawie energia papiestwa skupiła się na utrzymaniu i konsolidacji władzy w rękach rodu Aleksandra VI.