Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Cztery pory muzyki

Stare, dobre etykietki, takie jak rock, soul czy funky, dziś nie mają już sensu. To nowe wyzwanie dla artystów, ale także kłopot dla sprzedawców i kolekcjonerów. Coraz trudniej zorientować się, jakiej muzyki na której półce szukać.

Ta sama płyta, przykładowo „You’ve Come a Long Way, Baby” Fatboy Slima, w czterech warszawskich sklepach muzycznych leży w czterech szufladkach: w Pop-Rock, Nowe Brzmienia, Muzyka Elektroniczna i po prostu w Zagraniczne. Sprzedawcy (i dziennikarze) głowią się i kombinują, czy Philip Glass to jeszcze klasyka, czy już nie, albo gdzie położyć najnowszy album Björk, mieszczący się swobodnie – co ciekawe – zarówno w muzyce wokalnej, jak i elektronicznej.

Wygodne etykietki gatunków muzycznych przestały wystarczać. Pozostaje jedno z dwojga: albo je dodatkowo dzielić, brnąc w setki nowych określeń, albo po prostu w ogóle z nich zrezygnować.

Rob, bohater kultowej książki Nicka Hornby’ego „Wierność w stereo” (jak również filmu „Przeboje i podboje”, nakręconego na podstawie tejże), swoją płytotekę, liczoną w dziesiątki tysięcy woluminów, reorganizował w momentach szczególnie życiowo trudnych. Raz według wytwórni, raz chronologicznie, kiedy indziej układał seriami wydawniczymi. Jak z tym problemem radzą sobie sami muzycy?

Mam ponad 3 tys. płyt – mówi Leszek Możdżer – jakiś porządek musi więc być. A więc alfabetyczny, inaczej się nie da.

Po pierwsze, segreguję płyty wedle ważności – zwierza się Sidney Polak z grupy T.Love. – Im częściej słucham danej płyty, tym bliżej znajduje się ona półki na poziomie oczu. Po drugie – według gatunków. Hip hop stoi obok ragga, potem reggae, rock. Ale to, oczywiście, czysto uznaniowy podział. Ktoś inny te same płyty ułożyłby zupełnie inaczej.

Uniwersalny sposób odkrył Andrzej Smolik: – Żadnych podziałów, całkowity chaos. Moje płyty często są pozbawione okładek albo leżą na kupie.

Polityka 2.2006 (2537) z dnia 14.01.2006; Kultura; s. 68
Reklama