Imperium Fiata przeżywa największy kryzys w swojej 103-letniej historii. Tuż przed Nowym Rokiem agencja ratingowa Moody’s obniżyła ocenę firmy do poziomu tzw. obligacji śmieciowych. Wywołało to spadek wartości akcji Fiata Sp.A na giełdzie w Mediolanie do 7,60 euro – poziomu najniższego od ponad 20 lat. W całym 2002 r. papiery firmy straciły aż 56 proc. swojej wartości. Złośliwi twierdzą, że Fiat Sp.A jest już w takim stanie, jak jego właściciel. Giovanni Agnelli, wnuk założyciela koncernu (też Giovanniego), ma bowiem 82 lata i zaawansowanego raka prostaty. Formalnie od 1996 r. jest tylko honorowym prezesem, ale to właśnie on nadal pociąga za sznurki.
Jedynym sposobem uratowania zadłużonej na 33 mld dol. fabryki z Turynu jest jej sprzedaż. Głównym kandydatem jest General Motors, który od maja 2000 r. ma 20 proc. akcji włoskiego potentata i na mocy zawartej wtedy umowy po lipcu 2004 r. będzie musiał wykupić resztę (chyba że obecny właściciel – rodzina Agnellich – się z tej umowy wycofa). Czas pracuje na korzyść GM, bo wartość owych 80 proc. dramatycznie spada i obecnie amerykański koncern wycenia ją na śmieszną kwotę 1 mld euro (pamiętać jednak należy o gigantycznym zadłużeniu firmy, które obciąży nowego właściciela).
We włoskie ręce
1 stycznia pojawił się jednak nowy pomysł i burza wokół Fiata przybrała na sile. Pierwszy sygnał wyszedł od premiera. Podczas noworocznej konferencji prasowej Silvio Berlusconi wymienił cztery reformy, którymi jego rząd zajmie się w 2003 r.: reforma systemu politycznego, emerytalna, prawna, i reforma... Fiata. Dał przy tym do zrozumienia, że koncern pozostanie „we włoskich rękach”. Premier zganił Agnellich, że niewystarczająco inwestują. Stwierdził, że w przeszłości Fiat otrzymywał pomoc rządu – rodzina Agnellich jest zatem jego dłużnikiem.