Ten wybitny obraz z 1942 r. – z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman – najlepiej odzwierciedla amerykańskie wyobrażenia o obowiązku i pokazuje duszę prawdziwego bohatera.
Mija akurat 60 lat od dnia, kiedy „Casablanca” weszła na ekrany kin amerykańskich 23 stycznia 1943 r. Film jest produktem wojennej propagandy. Casablanca to dla uciekinierów z okupowanej Europy daleka szansa na ratunek: szczęśliwcy mogą dostać wizę wyjazdową i bilet na samolot do wolnej Lizbony, a stamtąd do Nowego Świata. A inni muszą czekać i bać się, bo Casablanca, a zwłaszcza amerykańskie kasyno u Ricka jest urokliwym lecz podejrzanym mikrokosmosem, a jego właściciel – Amerykanin – troszczy się przede wszystkim o siebie. – I stick my neck out for nobody, nie narażam się dla nikogo – mówi Rick, co francuski kapitan Renault, służący kolaboracyjnemu reżimowi Vichy, komentuje: To roztropna polityka zagraniczna (tak!).
Rick „amerykańskim bohaterem”?
A jednak Rick okazuje się bohaterem: kiedy trzeba pomóc znaczącej figurze z ruchu oporu, uciekinierowi z obozu koncentracyjnego Węgrowi Victorowi Laszlo – Amerykanin nie waha się zabić niemieckiego oficera. W geście poświęcenia oddaje też uciekinierowi swoje, trzymane na czarną godzinę, dwie wizy wyjazdowe. Bo, jak wszyscy wiemy, rezygnuje też z ukochanej kobiety Norweżki Ilsy Lund (Ingrid Bergman), którą los niespodziewanie postawił na jego drodze. Sam Rick musi również uciekać z Casablanki i przyłączy się do walczącej Francji, w końcu też z kapitanem Renaultem, który porzuci Vichy na rzecz de Gaulle’a.
Film przeżył wojnę, w latach 60. i 70. pokazywany był na amerykańskich uniwersytetach i sam Umberto Eco zdumiewał się, że najbardziej znane kwestie: „Czy to ogień artylerii, czy moje serce tak dudni?