Narratorem drugiej książki Irka Grina (debiutem była błyskotliwa powieść sensacyjna „Szerokiej drogi Anat”) jest August, asystent sławnego fotoreportera Adriana Fichmanna, który po śmierci swego szefa czyta jego pamiętnik i z przerażeniem konstatuje, że rzeczywistość, jaką kreował mistrz, często daleka była od prawdy. Okazuje się, że wojny, zamachy terrorystyczne, egzekucje często były fikcją – nawet jeśli się wydarzyły, to bez udziału Fichmanna wyglądałyby zupełnie inaczej. W trakcie lektury August przestaje się dziwić manipulacjom swego mistrza i dochodzi do wniosku, że taka jest właśnie rola mediów, że informacja jest swoistym show, w którym zwyciężają kuglarze, umiejący wywoływać najbardziej skrajne emocje. W pewnym momencie historia opowiadana przez Grina zamienia się w moralitet: Fichmann, już zza grobu, zaczyna wieść swego ucznia na pokuszenie. Porzuć wszelką nadzieję – zdaje się mówić mistrz do swojego ucznia. My, ludzie zajmujący się zawodowo fotografią, nie zbawiamy świata, a wręcz przeciwnie, pokazujemy jego zgubę, jego apokalipsę. Być może wkradające się do umysłu Fichmanna szaleństwo prowadzi go ku coraz bardziej wyrafinowanym manipulacjom.
Gdy fotografuje zbiorowe samobójstwo członków jednej z sekt, dba o to, by ofiary wyglądały pięknie, ekstatycznie, być może nawet podaje im narkotyki, wywołujące atrakcyjne dla obiektywu reakcje. Zło, które fotograf rozsiewa, znamy dobrze z kolorowych magazynów – im zdjęcia krwawsze, tym większe powodują upojenie odbiorców. Książka Grina to dzieło poruszające, tak bardzo inne od dokonań rodzimej literatury ostatnich lat; autor zna temat, który porusza (sam jest nie tylko pisarzem, ale i profesjonalnym fotografem) i ma pomysł na jego atrakcyjną prezentację. Jego bohaterowie posługują się normalnym językiem, a nie bełkotliwym słowotokiem, a intryga – w swym absurdzie – jest niestety bardzo wiarygodna.