Jeszcze jeden cud dokonany przez Jana Pawła II. Oto na mniej niż przeciętny film Włocha Giacoma Battiato „Karol – człowiek, który został papieżem” poszło w Polsce do kin już grubo ponad 1 mln 200 tys. widzów, a pójdzie z pewnością więcej. Pierwotnie ta typowo telewizyjna produkcja (i to przeznaczona najwyraźniej na sprzedaż do krajów położonych jak najdalej od Polski i od Watykanu) miała być prezentowana od razu w TVN, ale dystrybutor pomyślał, że można też zarobić w kinach i, jak się okazało, nie pomylił się.
Filmy o treściach religijnych to są już ostatnie pewniaki, na jakie można dziś w Polsce liczyć. W zeszłym roku rekordy frekwencji biła „Pasja” (prawie 3,5 mln sprzedanych biletów), wcześniej bardzo przyzwoite dochody przyniosły takie filmy jak „Faustyna” czy „Prymas. Trzy lata z tysiąca”. Nie bez znaczenia jest tu poparcie Kościoła, a także zbiorowe wycieczki w ramach lekcji religii. Żeby jednak nie wyglądało, że zwracam uwagę wyłącznie na stronę promocyjno-merkantylną, od razu dodaję, iż niewykluczone, że powodzenie tego rodzaju obrazów świadczy o objawiającej się potrzebie głębszych przeżyć duchowych.
Jeśli zaś chodzi o kino w ogóle, to Polak jest coraz bardziej niewierzący. Nie robią na nim wrażenia dzieła nagradzane na najbardziej liczących się festiwalach, które często (choć nie zawsze) trafiają na nasze ekrany jeszcze w świeżym blasku sławy. Ale ów blask już nie oślepia, nie fascynuje. Laureaci z kilku ostatnich lat ponieśli w naszych kinach spektakularne klęski. Na przykład poległ uhonorowany weneckimi Złotymi Lwami „Powrót” Zwiagincewa, choć w tym wypadku można by mówić o wrodzonej niechęci rodaków do kina rosyjskiego. Ale np. amerykański „Słoń” Gusa Van Santa (Złota Palma w Cannes), mimo imponującego rozmiaru, też przemknął przez ekrany niezauważony.