Pogłoski, że Adidas rozmawia z Reebokiem, krążyły w branży już od roku. Mało kto dawał im jednak wiarę. Adidas i Reebok jakoś do siebie nie pasowały. Adidas to firma niemiecka, a Reebok amerykańska. Niemcy są perfekcyjni, poukładani, zapięci na ostatni guzik. Ameryka takich nie lubi, co najlepiej widać po wynikach sprzedaży. Adidas marnie sobie radzi za Oceanem. Przegrywa nie tylko z amerykańską potęgą – koncernem Nike, ale z dużo mniejszym Reebokiem. Po prostu nie czuje młodej Ameryki, która chce być cool, mieć nieustannie nowe ekstraciuchy i fajne buty. Ameryki, o której Naomi Klein w książce „No logo” złośliwie pisze, że uległa kultowi supermarek.
Klein opisuje jedną z metod zdobywania dusz młodych klientów stosowaną przez Nike. Projektanci odwiedzają getta murzyńskie Nowego Jorku, Filadelfii, Chicago i rozdają prototypy nowych butów, obserwując, jakie modele podobają się, a jakie nie. Metoda nazywa się bro-ing, czyli „spróbuj, bracie” (bro od słowa brother, jak zwracają się do siebie amerykańscy Murzyni). Łowcy trendów dostrzegli bowiem, że sposób ubierania się młodych mieszkańców murzyńskich gett jest naśladowany później przez ich rówieśników z przyzwoitych białych dzielnic.
Wobec takich sztuczek działający „po bożemu” Adidas jest bezbronny. Zwłaszcza że w USA nie korzysta z amerykańskich speców, ale zdał się na solidnego Niemca – finansistę Ericha Stammingera, oddelegowanego z centrali w Herzogenaurach (koło Norymbergi). A bez Ameryki w światowym biznesie obuwia i odzieży sportowej nic się nie da zrobić, bo USA to połowa globalnego rynku.
Od Dasslera do Reeboka
Wydawało się, że Niemcy nikogo nie zaskoczą, a jednak. Okazało się, że pogłoski były prawdziwe.