Archiwum Polityki

Mur teksański

Minutemeni to cywile-ochotnicy. Strzegą południowej granicy USA przed naporem nielegalnych imigrantów z Meksyku. Dla jednych to ekstremistyczni prawicowi histerycy, dla innych bohaterowie. Problem jednak istnieje – nielegalnych uchodźców z południa jest w Stanach coraz więcej.

Gary Cole i Chris Simcox szkolą nową grupę minutemenów, aby choć trochę uszczelnili południową granicę USA. A ta jest dziurawa jak sito: na 30-kilometrowym odcinku pilnuje jej 11 strażników Border Patrol. Przez korytarz Naco – jak nazwano ten najbardziej nieszczelny jej fragment – do niedawna przekradało się co noc 3 tys. osób.

To więcej niż Hitler wprowadził do Polski, kiedy 1 września 1939 r. weszło 1,9 tys. żołnierzy – mówi oczytany Gary. Porównanie nie wydaje mu się naciągane. Latynoscy imigranci to dla niego najeźdźcy zagrażający Ameryce tak samo jak obce armie lub terroryści. Albo jak Brytyjczycy, z którymi w amerykańskiej wojnie wyzwoleńczej walczyli historyczni minutemeni wspierający armię Waszyngtona.

Posuwamy się powoli, nasłuchując grzechotników, zlani potem w 45-stopniowym upale. Nie można nawet podwinąć rękawów koszuli, bo wszędzie wokoło kolce. Nie tylko na kaktusach. – Na pustyni przyroda wszystko zaprojektowała tak, żeby cię zranić – mówi Gary, poprawiając dyndającego u pasa Glocka 21. Były komandos zna nieprzyjazne ludziom miejsca; służył kiedyś w Kaszmirze, mieszkał na Alasce. Potężny, trzyma się prosto, nie wygląda na swoje 60 lat.

Pod krzewem yucca ślady po tych, którzy przechodzili tu nocą: porzucone, zmięte ubrania, puste puszki, plastikowe butelki, opakowania po lekarstwach. Prawie nowa sportowa kurtka. – Oddajemy to do Armii Zbawienia. Kiedyś znalazłem słoik pełen pieniędzy. Więc to mit, że to tacy biedni ludzie – mówi Chris. – Latem nielegalni przekraczają granice nocą, ale potem czeka ich jeszcze długi marsz przez prawie bezludne pustkowia. Kiedy zauważą patrole, uciekają, pozostawiając za sobą wszelki balast.

Ale na pustyni zdarzają się też bardziej dramatyczne znaleziska.

Polityka 32.2005 (2516) z dnia 13.08.2005; Świat; s. 42
Reklama