Przed dziesięciu laty, u schyłku XX w., John Horgan, dziennikarz popularnego w świecie miesięcznika „Scientific American”, najwyraźniej poczuł się znużony popularyzowaniem nauki i ogłosił jej koniec. Jego wydana w 1996 r. książka „Koniec nauki” stała się światowym bestsellerem, przetłumaczonym na 13 języków, także na polski. Epoki schyłkowe mają swe szczególne przywileje, więc prowokacyjna teza Horgana, że nauka znalazła już odpowiedzi na wszystkie wielkie pytania; że ostatecznej teorii wszystkiego i tak nie uda się sformułować; że era wielkich odkryć się skończyła i działalność uczonych ogranicza się dziś do rozwiązywania drugorzędnych łamigłówek i dodawania detali do istniejących teorii – odpowiadała duchowi chwili.
Nie wchodząc w merytoryczny spór z Horganem, wystarczy przypomnieć, że miał on znakomitych poprzedników, którzy te same tezy głosili już wcześniej w ciągu ostatnich dwóch tysiącleci. Zaproponowany przez Arystotelesa obraz świata był tak przekonujący, że przetrwał bez istotnych modyfikacji ponad 1500 lat. Potem pojawili się Kopernik, Galileusz, Newton i Maxwell i zbudowany przez nich nowy wizerunek świata klasycznej fizyki znów wzbudzał tak wielkie zaufanie, że u schyłku XIX stulecia odczucie bliskiej kompletności naszej fundamentalnej wiedzy o świecie fizycznym było niemal powszechne, nawet wśród najwybitniejszych uczonych.
Chmury nad teorią
Jednym z nich był słynny lord Kelvin, którego nazwisko zdobi skalę bezwzględnych temperatur. Jak zwykle na przełomie wieków podsumowywanie osiągnięć i formułowanie wyzwań stojących przed ludzkością było wymogiem chwili, więc lord Kelvin zaproszony został przez Royal Institution of Great Britain do wygłoszenia okolicznościowego wykładu. Tytuł jego historycznego wystąpienia 27 kwietnia 1900 r.