Kiedy po Waszyngtonie zaczęła krążyć plotka, że były wiceprezydent Al Gore chce uruchomić nową sieć telewizyjną, uznano, że najpewniej będzie to liberalna (czyli, po amerykańsku, lewicowa) przeciwwaga dla konserwatywnej sieci Ruperta Murdocha Fox Network. Jednak na dorocznej konwencji amerykańskiej telewizji kablowej w San Francisco w kwietniu br. Al Gore zapewniał, że nie chce tworzyć kablówki dla Partii Demokratycznej. Ma to być – jak przekonywał – głos pokolenia dwudziestolatków, próba wciągnięcia ich w debatę publiczną. To telewizja o zupełnie nowej formule, której odbiorcą ma być pokolenie internautów.
Jak jednak powiedział Marshall McLuhan, w naszej globalnej wiosce to „forma przekazu jest komunikatem” (medium is the message). Nie należy podejrzewać, że Al Gore, w którego żyłach płynie demokratyczna krew, zainwestował w media tylko po to, aby się wzbogacić. Równie mało prawdopodobne jest to, że jego „przekaz” będzie w zamierzeniu konserwatywny lub apolityczny.
Current TV dociera do 19 mln abonentów, łączy popularną telewizję kablową z szybko rozwijającym się Internetem, co pozwala na bliższy kontakt pomiędzy nadawcą i odbiorcą programu. Widz ogląda kilkuminutowe „ruchome komentarze”, zarówno stworzone przez profesjonalistów w studiu, jak i nadesłane przez publiczność. Całość co pół godziny jest przerywana szybkim przeglądem najbardziej popularnych internetowych haseł, które pojawiły się w wyszukiwarce Google.
Program dopiero ruszył, trudno więc spekulować, czy przedsięwzięcie się opłaci. Współczesna kablówka proponuje taką różnorodność programów, że przebicie jej bieżącej oferty graniczy z cudem. Stąd też niewielu wierzy w sukces Ala Gore’a. Jednak Current TV z pewnością doleje oliwy do ognia w toczącej się w Ameryce walce o dusze i serca telewidzów, czyli mówiąc prościej: o prawo do kształtowania zbiorowego sumienia.