Archiwum Polityki

Solidarność ku pokrzepieniu

Ćwierć wieku to kawał życia. Dojrzały nowe pokolenia, które nie mają żadnych własnych wspomnień związanych z rewolucją 1980 r. Zastanawiam się, czy te nasze dzisiejsze celebry, odkurzane emocje i towarzyszące im kombatanckie spory nie wyglądają równie śmiesznie jak niegdysiejsze opowieści partyzantów, wciąż na nowo goniących po lesie swojego Niemca. Niech tam, niech wiedzą, że ich rodzicom i dziadkom zdarzyło się przeżyć coś wyjątkowego, nawet jeśli potem gdzieś to się wszystko rozpłynęło i zagubiło. Ale czy dzisiaj pamięć tamtego Sierpnia na coś jeszcze się może przydać?

Tak się złożyło, że obchodzimy rocznicę Solidarności akurat w trakcie podwójnej kampanii wyborczej. Trudno uniknąć wykorzystywania tego święta dla bieżącej walki politycznej. Nie udało się zamknąć Solidarności w muzeum (ani w instytucie) pamięci narodowej. Toczy się nierozstrzygalny spór o to, kto ma lepsze prawo do legendy, kto nie ma w ogóle, a kto się sprzeniewierzył. To ważny spór, bo Solidarność jest mitem założycielskim naszej nowej niepodległości, a prawo do mitu daje szczególną legitymację do sprawowania władzy. Więc może nie od rzeczy będzie przypomnieć, że każdy z żyjących 10 mln członków ruchu ma prawo do własnego kawałka tej legendy, a jej zawłaszczanie, próba politycznego reaktywowania, jest czystą uzurpacją. Źle było, kiedy kilkakrotnie szyld Solidarności wnoszono do Sejmu, a związkowi działacze i jakieś egzotyczne polityczne partie uznawały się za jedynych spadkobierców Ruchu.

Ba, jeszcze przed paroma tygodniami widzieliśmy emblematy Solidarności zdobiące górniczą manifestację, która zjawiła się w Warszawie, aby brutalnie wymóc zaspokojenie egoistycznych żądań. Dla wielu ludzi Pierwszej Solidarności to musiały być obrazy przykre, jeśli już wcześniej nie zobojętnieli na nadużywanie szacownego symbolu.

Polityka 35.2005 (2519) z dnia 03.09.2005; Temat tygodnia; s. 20
Reklama