Nic się nie dzieje bez przyczyny. Nawroty nacjonalizmów, niechęci do obcych we współczesnej Europie są reakcją na zagrożenie terroryzmem, kompromitację idei państwa opiekuńczego, załamanie się idei i praktyk liberalnych, wreszcie samego projektu Unii Europejskiej.
Ten stan niejasności co do wspólnej, europejskiej przyszłości sprzyja nasileniu w Polsce nastawień patriotycznych, wsobnych, a czasami wręcz ksenofobicznych i nacjonalistycznych. I pojawiają się stare demony, wraca wydawałoby się już dawno zarzucony i na trwałe zmarginalizowany język nienawiści. Działacz Młodzieży Wszechpolskiej napisał na przykład: „Zanieczyszczenie własnej kultury pierwiastkami obcymi jest niebezpieczne. Dlaczego pod szyldem polskiej kultury narodowej w polskich podręcznikach umieszcza się takich żydowskich twórców jak: Julian Tuwim, Bruno Schulz, Bolesław Leśmian, Tadeusz Peiper czy Roman Brandstaetter?”. Prasa jest zresztą pełna dowodów i opisów szerzenia się tego rodzaju języka, nie brakuje posłów i eurodeputowanych, którzy się nim posługują.
Dzisiejszy kandydat LPR na prezydenta profesor Maciej Giertych potrafił napisać, że za zabójstwem Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 r. stał nie kto inny tylko Piłsudski: „16 grudnia ludzie Piłsudskiego przeprowadzili próbę zamachu stanu, by przywrócić rządy Marszałka. W ramach tej operacji zginął Prezydent Narutowicz”. Doprawdy?
Nie można jednak wpadać w przesadę, a raczej starać się bardzo uważnie oddzielać to, co naturalne, od tego, co szkodliwe. Oddzielać też to, co jest patriotyzmem symbolicznym, odświętnym, od tego, co jest nacjonalistycznym programem politycznym. A mamy z tym niejaki kłopot historycznej natury. Przeszłość PRL pozostawiła po sobie bardzo poplątane dziedzictwo patriotyczne.