W ostatnich dniach w Mielcu znowu zginął młody człowiek, a jego koledzy oskarżają o to policję. Na razie nie mówi się o oficjalnych roszczeniach, ale niewykluczone, że i na to przyjdzie czas.
Do niedawna przedstawiciele policji jak lwy walczyli przed sądem o każdą złotówkę. W ubiegłym roku coś się zmieniło. Stało się to po dwóch dużych wpadkach. 29 kwietnia 2004 r. w Poznaniu policjanci zamiast samochodu z gangsterami ostrzelali samochód z dwoma 19-latkami. Łukasz Targosz poniósł śmierć. Dawid Lis został kaleką do końca życia. A zaraz potem, w maju, podczas juwenaliów w Łodzi, około setki nastoletnich szalikowców Widzewa pojawiło się po meczu w miasteczku akademickim i zaatakowało studentów. Funkcjonariuszom, którzy mieli przywrócić spokój, prócz kul gumowych przez pomyłkę wydano także ostrą amunicję. Stracili życie: 19-letni szalikowiec Damian T. oraz 23-letnia Monika K., zatrudniona w jednym ze stoisk gastronomicznych. Popełnione błędy stały się nawet przedmiotem debaty sejmowej. A potem policja szybko (w ciągu pół roku) zawarła ugody z rodzinami ofiar.
– Nie mieliśmy wątpliwości, wina leżała po naszej stronie, więc nie było sensu przeciągać sprawy, nikomu nie byłoby to na rękę – mówi podinspektor Tomasz Klimczak, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi.
Wygląda na to, że policja, podobnie jak wiele innych instytucji, zaczyna sobie cenić wizerunek. Sprawą żywo interesowały się media. Szybka ugoda pozwoliła spuścić na nią zasłonę milczenia.
Według lokalnej prasy bliscy kibica otrzymali 240 tys. zł, a dziewczyny 200 tys. zł. To wieści rozprzestrzeniane pocztą pantoflową. Policja, powołując się na warunki ugody, odmawia podania informacji. Ten warunek może budzić wątpliwości. Dlaczego opinia publiczna nie miałaby wiedzieć, ile i za co zapłacono z publicznej kasy?