W kampanii „socjalistów” z PiS przeciwko „liberałom” z PO o włos wygrali socjaliści, którym udało się obudzić strach wyborcy przed znikającą z lodówki żywnością, pustoszejącymi półkami w apteczkach i zabieraniem dzieciom zabawek. W rywalizacji premierów Kaczyński przebijał Rokitę większą pewnością siebie, emanując wręcz przekonaniem, że racja jest po jego stronie i że koledzy z PO muszą się jeszcze trochę pouczyć, by dojrzeć do rządzenia. W sukurs przyszła mu żona Rokity, oznajmiając, że Platforma do samodzielnego rządzenia jeszcze nie dojrzała.
Wyborcy w ostatniej chwili (sondaże pokazywały, że 16 proc. jeszcze w piątek nie wiedziało, na kogo będzie głosować) nie dali przyszłej koalicji aż tak wielkiej przewagi, by mogła łatwo zmienić konstytucję i przytłoczyć całą scenę polityczną, rozgrywając wszystko między sobą. Wynik jest bardziej zrównoważony. Jest zdecydowana, zdolna do rządzenia większość parlamentarna (w Senacie ta większość dominuje, gdyż PiS i PO zdobyły ponad 80 mandatów), ale jest także spora opozycja. I to opozycja zróżnicowana.
Siłą rzeczy teraz uwaga skupia się na zwycięzcach. Na koalicji PiSPO, która zastępuje koalicję POPiS, bo taką kolejność ostatecznie ustalili wyborcy. Czekamy na rząd tej koalicji, który musi powstać nie tylko dlatego, że tak wskazuje wyborcza arytmetyka. Zważywszy na konstytucyjne terminy, obie partie mają na to prawie sześć tygodni, ale przedłużające się negocjacje, brak porozumienia w kwestiach programowych, targi personalne, już na wstępie osłabić mogą efekt przełomu, jaki liderzy obu ugrupowań wyborcom obiecali. Najpóźniej w ostatnich dniach października ten gabinet powinien zostać przedstawiony opinii publicznej.
W PiS już rodzi się pokusa, by negocjacje odłożyć do zakończenia wyborów prezydenckich, aby świadomość, że dwaj bracia bliźniacy mogą stanąć na czele państwa nie pomniejszała szans wyborczych Lecha Kaczyńskiego.