Archiwum Polityki

Podróż na Moskwę

Autorka głośnej książki „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” gościła niedawno w Moskwie w związku z wydaniem powieści w rosyjskim przekładzie. Oto literacki zapis wrażeń z tej podróży.

Wylatujemy. Samolot ma opóźnienie. Jakoby kontrola. Nie wiadomo czego i o co, i właściwie co, ale to się będzie powtarzać. Trzeba przestawić się na tryb kontroli i okazywania. Paszportów, dowodów, paragonów, rozlicznych kart, które są na wszystko, na pobyt, na śniadanie i na dowód że, oraz nauczyć się przechodzić przez bramki kontrolne sprawnie na tyle, żeby milicjant nie nakrzyczał i nie wytargał za uszy. Z opóźnieniem trafiamy na Szeremietiewo – ja, Wojciech Kuczok i Jerzy Sosnowski. Tadeusz Różewicz nie dojechał ze względów zdrowotnych. Wojciech Kuczok kuśtyka o kuli, a ja już za parę godzin będę tarzać się z bólu, zatruwszy się pierwszą rzeczą, którą zjadłam w tym bolesnym mieście, śmiercionośnym kartoflem z sieci ulicznej Kartoszka, na którego wspomnienie drżą mi dłonie. Ale to jeszcze nie teraz, teraz stoimy półtorej godziny razem z tłumem innych innostrancow w niebotycznej kolejce do odprawy paszportowej. Tłum pulsuje i ciągle wzbiera, my jesteśmy zawsze na jego końcu. Wreszcie wychodzimy. Kierowca z ambasady dawno zasnął w samochodzie.

Jedziemy przez nocną Moskwę, coś perwersyjnego jest w wielkich neonach wszystkich tych auchanów, mcdonaldsów i billi w cyrylicy, jest jakaś schizofrenia w tej architekturze, bizantyjski przepych, złocenia, reliefy-muszelki, stylistyka silnie cukiernicza w zestawieniu z nieludzkimi postsowieckimi wieżowcami w kolorystyce błota i deszczu. Wszystkiego jest więcej, wszystko jest dużo większe. Na każdej ulicy stoi pałac kultury.

Dojeżdżamy do centrum, wjeżdżamy w jedną z pozłacanych ulic, kluczymy. Jakieś zasieki, ugory, błota, ależ to przecież ambasada polska od strony estetycznej przypominająca raczej konsulat Uzbekistanu na Ursusie.

Polityka 40.2005 (2524) z dnia 08.10.2005; Kultura; s. 64
Reklama