Badanie jest proste i bezbolesne. Lekarz podczas kontroli ginekologicznej pobiera specjalnie przygotowaną szczoteczką złuszczony nabłonek z pochwy i szyjki macicy, który następnie ogląda pod mikroskopem. Kto ma to robić, gdzie, a przede wszystkim za ile – kłócą się od kilku miesięcy lekarze aż trzech specjalności (ginekolodzy, onkolodzy i patomorfolodzy), zapominając wszak o najważniejszym problemie: jak przekonać kobiety, by w ogóle chciały się badać? Rzecz w tym, że Polki na badania cytologiczne zgłaszają się rzadko i w dodatku są to zwykle te same zdrowe pacjentki. W ten sposób większość raków macicy we wczesnym stadium, gdy można je skutecznie leczyć, umyka lekarzom.
– Przedrakowa zmiana w szyjce macicy nie boli, nie krwawi i można ją całkowicie wyleczyć – mówi prof. Wenancjusz Domagała, kierownik Zakładu Patomorfologii Akademii Medycznej w Szczecinie. – Ale bez leczenia przekształci się po kilku latach w raka, który może zabić. Z tego powodu w Polsce umiera co roku 2 tys. kobiet i jest to jeden z najwyższych wskaźników w Europie (9,4 na 100 tys., przy średniej w innych europejskich krajach 1,4–5; np. w Finlandii – gdzie wskaźnik wynosi 1,8 – na raka szyjki macicy umiera nie więcej niż 50 kobiet). Pod względem liczby zachorowań – 4 tys. w roku – Polki dzierżą wśród krajów Unii niechlubną palmę pierwszeństwa.
– Główną tego przyczyną jest brak dobrze i na szeroką skalę zorganizowanej akcji badań profilaktycznych – uważa prof. Domagała, który od kilku lat w Zachodniopomorskiem, a od roku wespół z Narodowym Funduszem Zdrowia, realizuje autorski Program Profilaktyki Raka Szyjki Macicy. Przyjęto w nim zasadę, że pobranych wymazów nie ogląda pod mikroskopem ginekolog, lecz przesyła je do pracowni patomorfologicznej, gdzie oceniają je specjaliści na co dzień zajmujący się diagnostyką mikroskopową.