Archiwum Polityki

Żelazny Tom i szeryfowie

Żarliwy republikanin Tom DeLay, nazywany przez kolegów Młotem, w czasie afery rozporkowej chciał pozbawić urzędu prezydenta Clintona. Teraz sam ma kłopoty. Jak i cała jego formacja, która doszła do władzy pod hasłami moralnej odnowy. Dziś brzmią jak urągowisko.

Przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich potępiał swego demokratycznego poprzednika Jima Wrighta, który odszedł w niesławie, oskarżany o korupcję, podobnie jak inny prominentny polityk partii Tony Coelho. Kongresman z Chicago Dan Rostenkowski wylądował nawet w więzieniu. Prawicowa prasa wytykała demokratom przyjmowanie datków na kampanie wyborcze od mafiosów i zagranicznych agentów.

Po 11 latach republikańskie elity rządzące w Waszyngtonie zamiast sanacji dają zły przykład. Uniknęły wprawdzie skandali obyczajowych – o pozamałżeńskich romansach nie słychać – ale na innych frontach nie dzieje się dobrze. Lider republikanów w Senacie Bill Frist mętnie tłumaczy się ze sprzedaży akcji; podejrzewa się go, że dokonał transakcji, wykorzystując poufne informacje niedostępne zwykłym inwestorom. Czołowy lobbysta GOP (Grand Old Party – tradycyjne określenie republikanów) Jack Abramoff stoi pod zarzutem oszustw i prawdopodobnie czeka go więzienie. Biały Dom – jak się okazało po huraganie Katrina – rozdaje posady krewnym i przyjaciołom Królika, jak osławiony szef FEMA (Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego), niekompetentny, lecz arogancki Michael Brown. Po kontraktach bez przetargu na odbudowę Iraku, na których wzbogacili się znajomi wiceprezydenta Cheney’ego, mamy kontrakty bez przetargów na odbudowę po Katrinie. A kongresman DeLay z Teksasu, od kilku lat prefekt (Whip) republikanów w Izbie Reprezentantów, został właśnie oskarżony o pranie pieniędzy nielegalnie zbieranych na kampanię.

O ile Gingrich był wodzem i strategiem republikańskiej rewolucji w Kongresie, jej Leninem, DeLaya można porównać – też oczywiście nie całkiem serio – do Dzierżyńskiego. Whip (dosłownie: bicz) odpowiada za partyjną dyscyplinę w swym klubie parlamentarnym, z czego kongresman wywiązywał się celująco – niesubordynowani tracili stanowiska w komisjach albo fundusze na kampanie.

Polityka 41.2005 (2525) z dnia 15.10.2005; Społeczeństwo; s. 102
Reklama