Technicznie ta kampania poszła do przodu, myślowo – próbuje cofnąć Polaków do początku lat 90., a może jeszcze dawniej. Tak jakby dało się nasz kraj wyrwać ze światowego kontekstu wielkich zmian i ważnych debat o tym, co jest w XXI w. źródłem bogactwa i siły narodów.
Liberalizm nie ma, oczywiście, jednego imienia. To potężna rzeka zbierająca bardzo różne strumienie. Ale w jej głównym nurcie zawsze była idea wolności od ucisku i przymusu. Ta wspaniała tradycja – Kanta, Locke’a, Spinozy, Monteskiusza, Benthama, Milla, Adama Smitha, Jeffersona, Madisona i wielu innych – kształtowała prawo, gospodarkę, politykę i życie społeczne w krajach, które do dziś przodują w świecie i wciąż wyznaczają punkt odniesienia dla narodów i państw pragnących się rozwijać, a nie wegetować na marginesie, w złudnej nadziei, że jakoś to będzie. To nieuczciwość przedstawiać dziś w kampanii wyborczej karykaturę liberalizmu jako „niemoralnego egoizmu” i wmawiać Polakom, że to jest program polskich liberałów.
Jest kilka zasad tworzących kredo liberalne. Historyk idei prof. Jerzy Szacki na pierwszym miejscu stawia rozumienie wolności: „Jest ona dla liberałów wartością naczelną i samoistną, a nie czymś, co jest pożądane dlatego, że umożliwia osiąganie innych dóbr. Liberalizm nie poucza, jaki użytek jednostka ma robić ze swej wolności, lecz jedynie stwierdza, że ma do niej prawo i sama jest odpowiedzialna za swoje czyny. Jedynym ograniczeniem wolności jednostki jest to, że nie może ona stać się zagrożeniem dla analogicznych uprawnień innych jednostek”.
Liberalizm traktuje więc ludzi serio, a nie jak dzieci, które ktoś – państwo, Kościół, partia, wspólnota, przywódca – ma prowadzić za rękę od kołyski po grób. Inne doktryny i ideologie pilnują, by jednostka nie wpływała zanadto na zbiorowość, liberalizm odwrotnie – pilnuje, by zbiorowość nie mieszała się zanadto do życia jednostki.