Subiektywny ranking galerii publikowałem w „Polityce” już dwukrotnie – w 1999 i 2002 r. Koncentrowałem się wówczas na niekomercyjnych galeriach publicznych, państwowych i samorządowych, ponieważ to w nich właśnie, dzięki sporym możliwościom wystawienniczym i kadrowym, dzieje się najwięcej. I pod tym względem niewiele się zmieniło. Bywa, że poszczególne galerie mają za sobą lepsze lub gorsze sezony, że nieznacznie zmieniają profil wystawienniczy (na ogół wraz z wymianą dyrektorów), zaskakują raz na jakiś czas nieoczekiwaną ekspozycją. Ale w gruncie rzeczy ustalona przed laty hierarchia niemal się nie zmienia. I nowy ranking musiałby w znacznym stopniu powielać poprzednie. Z warszawskimi Zachętą i Centrum Sztuki Współczesnej na czele. Z ambitnie próbującymi konkurować z nimi Bunkrem Sztuki (Kraków), dwoma Arsenałami (Białystok, Poznań), Galerią Bielską BWA (Bielsko-Biała), Państwową Galerią Sztuki (Sopot), Galerią Białą (Lublin) i paroma innymi. Być może powinienem do tej listy dopisać wcześniej nieobecny w zestawieniach Centrum Kultury Zamek (Poznań), którego program wystawienniczy z roku na rok robi się ciekawszy.
Ale też musiałbym ponarzekać na brak spektakularnych, dużych wystaw, które poruszyłyby widzów tak, jak przed laty poruszył „Polaków portret własny”. Na to, że zbyt często idzie się na łatwiznę, ściągając tzw. gotowce, czyli objazdowe ekspozycje wędrujące po Europie dzięki hojności zamożnych sponsorów. I na to, że za rzadko zaprasza się najwybitniejszych żyjących artystów ze świata (chlubny wyjątek stanowi warszawski Zamek Ujazdowski, dzięki któremu w Polsce zagościły w ostatnich latach takie gwiazdy jak Christian Boltanski, Nan Goldin, Pippiloti Rist, Shirin Neshat czy Gerhard Richter). Że kuratorzy niechętnie zabierają się za wystawy problemowe i tematyczne, trudniejsze w przygotowaniu i wymagające dobrego pomysłu, ale przecież dużo atrakcyjniejsze.