Widok mazurskich dróg chwyta za gardło. Krajobraz jak po kataklizmie. Powyrywane korzenie i pnie starych lip leżą pokotem przy poboczach. Nikną szpalery starych drzew przy krętych drogach, którymi i tak nie da się szybko jeździć. Pozostaje monotonna przestrzeń. Właśnie unicestwiono malowniczą aleję klonów, lip i jesionów na trasie Mikołajki–Giżycko. W planach dalsza wycinka przy drodze prowadzącej do Reszla i Świętej Lipki – jednej z najładniejszych na Mazurach tras widokowych. Na Warmii padają stuletnie dęby. W Pomorskiem tej jesieni ma być wyciętych ponad tysiąc drzew. Wicedyrektor Zarządu Dróg Wojewódzkich w Olsztynie Władysław Adamiuk zadeklarował na łamach „Rzeczpospolitej”, że chciałby wyciąć wszystkie drzewa z poboczy dróg Warmii i Mazur, ale nie ma na to pieniędzy. Przy drogach krajowych województwa zniknie 2,5 tys. drzew. Skali wyrębów przy drogach gminnych i powiatowych, gdzie rosną najpiękniejsze i najstarsze drzewa, nikt nie jest w stanie oszacować. Samorządy nie pytają nikogo o zgodę, bo nie muszą, tylko taśmowo tną wszystko, jak leci.
Prawdziwa hekatomba zaczęła się w kwietniu 2004 r.,
kiedy pod wpływem lobby policjantów i drogowców Sejm uchwalił ustawę o ochronie przyrody, która decyzję o wycince drzew przy drogach krajowych i wojewódzkich przekazuje Zarządowi Dróg, a w przypadku dróg powiatowych i gminnych – burmistrzom, starostom, wójtom lub prezydentom miast. Konserwator przyrody może się tylko bezsilnie przyglądać.
„Drzewo rosnące blisko krawędzi jezdni jest tak samo niebezpieczne jak wojskowa mina przeciwpancerna i podobnie jak mina nie uczyni nikomu krzywdy, dopóki ktoś na nią nie najedzie” – piszą autorzy apelu o całkowitą wycinkę drzew na poboczach, podpisanego przez kilka stowarzyszeń i dwadzieścia trzy osoby prywatne.