Archiwum Polityki

Guzikowcy

Akordeon – zwany pogardliwie cyją, kaloryferem lub kataryną – coraz częściej rozbrzmiewa nie tylko na deptakach polskich miast. Także w salach koncertowych, bo ten popularny instrument został nobilitowany przez środowisko muzyczne.

W Polsce akordeon wciąż postrzegany jest dwuznacznie. Obok zagorzałych jego zwolenników są i tacy, którzy uważają, że gra na nim to kompletny obciach. Ale na ten instrument (różne jego wersje) powstaje coraz więcej atrakcyjnych kompozycji i ciekawych transkrypcji. A już w tangach Astora Piazzolli obecność jego jest niemal obowiązkowa (niekoniecznie musi być to bandoneon, na którym grał sam mistrz). W lipcu minęła 15 rocznica śmierci twórcy gatunku tango nuevo – i wciąż jego muzyka jest u nas niezwykle popularna.

Od eoliny do bajana

Tymczasem akordeon rozbrzmiewa od lat, od Paryża po Moskwę, od Niemiec po Urugwaj. Choć powstał w XIX w., jego genealogię wywodzi się od starożytnego chińskiego sheng, w Japonii zwanego shô, uznawanego za najstarszy instrument świata, w każdym razie liczący już ok. 3000 lat. Kto uważa, że to przesada, zgodzi się przynajmniej, że jest pewne pokrewieństwo między akordeonem i organami. Prof. Włodzimierz Lech Puchnowski z warszawskiej Akademii Muzycznej ma nawet teorię (a raczej podejrzenie), że Bach pisząc swoje późne dzieła na instrumenty klawiszowe marzył o brzmieniu mniej masywnym od dźwięku organów, a intensywniejszym od klawesynowego. Potrzebował więc tak naprawdę właśnie akordeonu.

Akordeon należy do rodziny aerofonów, czyli instrumentów, w których brzmienie powstaje dzięki przepływowi strumienia powietrza w piszczałce. Z chińskim shengiem łączy go rzeczywiście bardzo istotny szczegół: tzw. stroiki przelotowe. Sheng to zespół piszczałek bambusowych ze wspólnym ustnikiem, w który się dmucha – i inaczej niż w instrumentach dętych takich jak flet czy klarnet – można pobudzać dźwięk i wdechem, i wydechem. W akordeonie ten sam efekt powstaje dzięki rozciąganiu i ściąganiu miecha.

Polityka 32.2007 (2616) z dnia 11.08.2007; Kultura; s. 90
Reklama