Archiwum Polityki

Wplątani w rury

Polska dyplomacja zabiega w Azji o dodatkowe źródła ropy i gazu. Rozmach przedsięwzięcia urzeka. Skala przeszkód studzi zapał.
JR/Polityka

Od dawna Polska nie była tak aktywna na Kaukazie i w Azji Środkowej. Delegacje krążą między Tbilisi, Erewanem, Astaną i Baku. Na przełomie lutego i marca szefowa MSZ odwiedziła wszystkie południowokaukaskie stolice. Miesiąc później Lech Kaczyński zabiegał o względy prezydenta Nursułtana Nazarbajewa w Kazachstanie, skąd poleciał do przywódcy Azerbejdżanu Ilhama Alijewa. Jeszcze w listopadzie Kaczyński zapowiadał przyjazd do Gruzji – jednak wtedy z powodu wypadku w kopalni Halemba do wizyty nie doszło. Trwają przygotowania do otwarcia ambasady w Turkmenii, inauguracji roku polskiego w Gruzji i przede wszystkim do szczytu energetycznego w Polsce w maju z prezydentami Kazachstanu, Azerbejdżanu, Ukrainy i Gruzji w rolach głównych.

Nie drażnić Kremla

Ostatnio w tak wielkim stopniu Warszawa interesowała się tymi regionami tuż po zakończeniu I wojny światowej, gdy Józef Piłsudski próbował wyrwać narody Kaukazu spod wpływów Rosji. Wtedy niepodległe młode państwa kaukaskie przetrwały zaledwie kilka lat, nie wytrzymały radzieckiej konkurencji i tzw. koncepcja prometejska upadła. Dziś nasza dyplomacja, często powołująca się na śmiałe idee Marszałka, zamierza ściągnąć do polskich rafinerii ropę naftową z kazachskich stepów, przy czym ropa za 3–4 lata miałaby być transportowana szlakami, które nie przetną terytorium Rosji, skąd dziś importujemy 90 proc. tego surowca.

Nareszcie zabraliśmy się za prawdziwą dywersyfikację – oświadczają zgodnie urzędnicy Ministerstw Gospodarki i Spraw Zagranicznych, nafciarze, analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich i dyplomaci. Dodają, że za czasów poprzednich rządów tak odważne posunięcia były niemożliwe, nie chciano drażnić Kremla. Co ciekawe, twierdzą tak również specjaliści jeszcze sprzed pisowskiego zaciągu, od lat pracujący w swych branżach.

Polityka 16.2007 (2601) z dnia 21.04.2007; Świat; s. 50
Reklama