Archiwum Polityki

Dziel i psuj

Już dawno w Polsce nie było tylu kłótni, takiej nienawiści, tylu złych emocji co dzisiaj. Na górze i na dole, w pracy i w rodzinach. W imię moralnego uzdrowienia Rzeczpospolitej Polacy dali się wciągnąć w tę wolnoamerykankę PiS. To chyba największe osiągnięcie tej władzy.

Negatywnie zostali naznaczeni już biznesmeni, lekarze, księża, dziennikarze, nauczyciele, urzędnicy służby cywilnej, ekologowie, za chwilę zapewne będą adwokaci (ostrzał w prasie już się rozpoczął), sędziowie, uczeni. Nie mówiąc już o prawdziwych czy rzekomych agentach, służbach specjalnych, WSI, dawnych członkach monopartii i wszystkich z peerelowskim życiorysem, nieakceptowanym przez PiS. W ten sposób została uruchomiona spirala podejrzliwości i nieufności, społecznego potępienia. „Polska Solidarna” rozpada się na naszych oczach, ale okazuje się, że nigdy nie miała ona obejmować wszystkich. Właśnie dokonuje się selekcja.

Mechanizm napuszczania jest zwykle podobny: młodych w wieku nielustracyjnym szczuje się na starych, podpadających pod IPN, podwładnych na przełożonych, aspirujących do stanowisk na tych, którzy je blokują, magistrów na profesorów, lekarzy na ordynatorów i ich „folwarki”. Wszystko to ma ponadto rodzić przekonanie, że klucz do sukcesu leży tylko w rękach władzy, ona rozdaje wpływy i stanowiska, nawet po konkursach. Władza może każdego wynieść, awansować, nawet jeśli nie ma do tego żadnego powodu czy kwalifikacji, albo poniżyć, postraszyć, podesłać papiery z IPN.

Jedynym kryterium jest aktualna potrzeba polityczna, personalna konfiguracja i służalczość. Wystarczy tylko na tyle stłumić przyzwoitość, aby nie wzdragać się przed objęciem funkcji po właśnie przepędzonym czy wygryzionym. To władza ma otworzyć nowym ludziom drzwi i drogi do kamer i mikrofonów, do katedr, palestr, służb i odzyskanych instytucji. Nowi mają to zapamiętać i przekazać dalej.

Każdorazowo po zrobieniu zamieszania i wywołaniu walki Jarosław Kaczyński może po cichu opuścić boisko i przejść na inne, bo gra już się toczy dalej bez jego pomocy.

Polityka 11.2007 (2596) z dnia 17.03.2007; Kraj; s. 28
Reklama