Dlaczego prezes IPN, w przeddzień ogłoszenia uzasadnienia werdyktu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie lustracji, zdecydował się na poinformowanie, że ma listę agentów? Niektórzy tłumaczą to jego wybujałym ego – ma swoją listę Macierewicz, ma Wildstein, dlaczego nie miałby mieć Kurtyka? Inna interpretacja głosi, że chciał w ten sposób przyspieszyć proces lustracji. Spowodować, by powstała jakaś masa krytyczna, gdyż w sprawie nowelizacji ustawy nic się nie działo i nawet tak prosta rzecz, jak określenie kryteriów, na podstawie których może udostępniać materiały historykom spoza IPN i dziennikarzom, ślimaczy się w toku prac parlamentarnych. Choć, ambitnie, miano ją załatwić już kilka tygodni temu podczas jednego posiedzenia Sejmu.
Są jeszcze wyjaśnienia bardziej polityczne i bardziej spiskowe. Polityczne – to uderzenie w lewicę, co zawsze dla prawicy jest przyjemne, ale akurat wyborców lewicy taka lista mało chyba obchodzi i jej pojawienie się raczej wokół LiD elektorat integruje, niż go rozbija, zwłaszcza że rzecz całą nazbyt grubymi nićmi uszyto. Tak grubymi, że aż głupio. Uderzenie zaś w Aleksandra Kwaśniewskiego insynuacją agenturalności po tym, gdy już raz próbowano zrobić to przed jego startem na drugą kadencję prezydencką, co skończyło się skandalem, świadczyć może wyłącznie o bezradności, że wszystkie te wszczynane i mozolnie przedłużane śledztwa nie dają żadnych rezultatów, „układu” skonstruować się nie da i trzeba sięgnąć po argument ostatni – agent.
Spiskowa teoria, że to wszystko dla „przykrycia” strajku pielęgniarek – a po takie interpretacje zwyczajowo sięga opozycja – z trudem się broni. Nie wydaje się, by ten strajk dało się czymkolwiek „przykryć”, wyjąwszy poważne negocjacje.