Archiwum Polityki

Prawo Skrzypka

Z polityką kadrową państwa zawsze były problemy. Ale tak źle jak teraz nie było nigdy.

Ledwie trzy lata minęły od czasu, gdy premier Marek Belka toczył zaciętą walkę o powołanie Andrzeja Ananicza na stanowisko szefa wywiadu. Klub SLD burzył się, no bo jak? Ananicz, człowiek Solidarności, który z nadania AWS był sekretarzem stanu w MSZ, potem ambasadorem w Turcji, ma teraz objąć funkcję może w państwie nie najważniejszą, ale znaczącą, dającą dostęp do ważnych dla kraju tajemnic? Sojusz czuł się upokorzony, zwłaszcza że wcześniej musiał przełknąć Leszka Balcerowicza jako prezydenckiego kandydata na stanowisko prezesa NBP, choć wielu zbliżonych do tej partii ekonomistów przymierzało się do tej funkcji, a w SLD hasło „Balcerowicz musi odejść” miało sporą grupę zwolenników. Do stanowiska szefa wywiadu było też wielu dobrych partyjnych kandydatów. Belka, wspierany przez prezydenta, uparł się i swój zamiar przeprowadził. Ananicz miał być znakiem nowej polityki kadrowej, ponad politycznymi podziałami, wedle kwalifikacji. Przy powoływaniu Ireny Lipowicz, kiedyś członkini Unii Wolności, potem ambasadora w Wiedniu, na pełnomocnika rządu do spraw kontaktów polsko-niemieckich buntu już nie było. Nawet przeciwnicy tego rządu pisali o nowych standardach w obsadzie stanowisk. Karuzela kadrowa, która rusza po każdych wyborach, w niektórych przynajmniej miejscach miała się kręcić nieco wolniej.

Po ostatnich wyborach ruszyła jednak szybciej i rozniosła w proch mozolnie ustalane i chwiejne jeszcze standardy. Przywołajmy jeszcze jedno wspomnienie. Początek Sejmu obecnej kadencji. Przewodniczący największego klubu parlamentarnego Ludwik Dorn negocjuje obsadę stanowisk w Sejmie: wicemarszałków, przewodniczących komisji. Powierzenie stanowiska wicemarszałka Andrzejowi Lepperowi budzi wiele wątpliwości. Lepper już wicemarszałkiem był i skończyło się to odwoływaniem w atmosferze skandalu.

Polityka 12.2007 (2597) z dnia 24.03.2007; Kraj; s. 32
Reklama