Archiwum Polityki

List do samego siebie

„Dzienniki” Jarosława Iwaszkiewicza czyta się jednym tchem. A potem wraca do fragmentów, smakując język, podziwiając umiejętność budowania nastroju, sztukę pisania.

O tym, że Jarosław Iwaszkiewicz (1894–1980), jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy minionego stulecia, prowadził – choć, niestety, niesystematycznie – dziennik, było wiadomo jeszcze za jego życia. Fragmenty dotyczące tygodni poprzedzających wybuch II wojny światowej i lat 1939–1945 były przygotowane do publikacji jeszcze przez samego pisarza. Niektóre zapiski wcześniejsze publikował w „Miesięczniku Literackim”. Dawało to przedsmak tego, czym jest ten diariusz.

Tom pierwszy dotyczy ponad połowy długiego życia Iwaszkiewicza, dwa zapowiedziane – dwóch ostatnich dekad. W czasie historycznym tom pierwszy rozpoczyna się w okresie zaborów, gdy nikt rozsądny, poza garstką romantyków, nie wierzył w odrodzenie Polski, która jednak powstała i przez ponad 20 lat istniała na europejskich mapach. Następnie dramat okupacji i powojenne lata zaciskającej się obroży systemu stalinowskiego. Tom pierwszy jest więc chronologicznie niejednorodny, dziejąc się w trzech całkowicie odmiennych epokach. Dwa pozostałe dotyczą Polski poststalinowskiej, wciąż wszakże rządzonej przez PZPR.

Sens diariusza jest w jego szczerości. W odwadze opisywania siebie, własnych przeżyć wewnętrznych. Andrzej Gronczewski, w znakomitym wstępie do tego tomu, nazywa „Dzienniki” Iwaszkiewicza gigantycznym, ciągłym listem do samego siebie. „O sobie pisząc – stwierdza – włada Iwaszkiewicz tak wieloma językami skromności i wstydu, tak często zmienia rejestry emocjonalne, tak chętnie ucieka od reguł dyplomacji, tak świadomie stroni od ostrożności w doborze epitetów, od precyzji w szlifowaniu, że mamy tu właściwie wszystko: żarliwą skargę, grymas nagłego bólu, toksyczną ironię, brutalność wobec siebie, wielkopańską nonszalancję wobec własnych dokonań.

Polityka 43.2007 (2626) z dnia 27.10.2007; Kultura; s. 72
Reklama