To, że Platforma Obywatelska nie jest kolejnym wcieleniem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, wie każdy liberał. Tak jak i to, że KLD od 13 lat nie ma już na politycznej mapie Polski, choć w pewnym sensie przetrwał w trochę innym opakowaniu.
By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na najbliższe otoczenie premiera Donalda Tuska, które często nazywane jest dworem lub partią wewnętrzną. Tam wśród ludzi dawnego KLD, od Grzegorza Schetyny poprzez Mirosława Drzewieckiego i Rafała Grupińskiego, podejmowane są najważniejsze decyzje.
– Mądrość Donalda Tuska polega na tym, że potrafił wyciągać wnioski z własnych porażek – mówi Jacek Merkel, wpływowy działacz KLD. – Trzeba pamiętać, że partia jest tylko narzędziem polityków. I jeśli narzędzie jest złe, to należy je zmienić. Bo celem każdej partii jest władza, a nie wierność ideologii. Dlatego mała grupka przyjaciół z Gdańska, która ćwierć wieku temu nazwała się liberałami, odgrywa w polityce polskiej nadal kluczową rolę.
Partia liberałów, w przekonaniu Donalda Tuska, powstała w bloku na gdańskim osiedlu Zaspa.
Dokładnej daty nikt nie pamięta, bo nie wydawała się wtedy istotna. Ale było to prawdopodobnie w lutym 1983 r. Wtedy właśnie Tusk odebrał z podziemnej drukarni 400 egzemplarzy pierwszego numeru „Przeglądu Politycznego”, który dla polskich liberałów stał się tym, czym dla komunistów leninowska „Prawda”. (I nie ma większego znaczenia, że druk był prawie nieczytelny).
W dużym uproszczeniu można więc powiedzieć, że partię liberałów stworzyły dwie osoby: Donald Tusk i Wojciech Duda, którzy od jesieni 1982 r. pracowali nad pierwszym numerem pisma. Ale czy to było już pismo liberalne? Na 60 stronach słowo „liberalny” pojawia się tylko raz, we wstępniaku redakcyjnym: „Propagować będziemy treści, które wypełnia umiłowanie wolności, bez względu na to, czy ich autorzy czują się związani z formacjami o proweniencji lewicowej, liberalnej czy konserwatywnej”.