Areszt Śledczy Warszawa Białołęka. – Osadzony Simon Mol, syn Henry’ego, funkcjonuje poprawnie – Krzysztof Warnowski, kierownik sekcji wychowawców na Białołęce, przegląda teczkę osadzonego. – Nie absorbuje personelu w stopniu większym niż przeciętny aresztowany. Nie ma roszczeń, jakie miewają cudzoziemcy.
A już żadnych na tle rasizmu, które przejawiał na wolności, zarzucając rasizm proszącym o prezerwatywę kobietom, z którymi miał bliższe kontakty. Nie korzysta z psychologa. Mówi, że nie ma takiej potrzeby.
Ostatnia „biała bogini” poinformowała osadzonego o zakażeniu 2 stycznia 2007 r. Dzień później o 6.00 rano inspektor Piotr Ziembora z komendy Warszawa Żoliborz zapukał do mieszkania w śródmieściu Warszawy. (Simon Mol dostał je od miasta dla Stowarzyszenia Uchodźców RP, którego był szefem). Osadzony nie otwierał. Widać było przez okno, bo mieszkanie jest na parterze, że chodzi z telefonem, bo wyświetlacz przemieszczał się z osadzonym za firaną. Osadzony dzwonił wtedy do ojca Edwarda Osieckiego, latami powiernika, księdza, werbisty, 10 lat na misjach w Papui-Nowej Gwinei. Ale ojciec musiał odprawić mszę o 7.00 rano.
Osadzony otworzył. Pokój, w którym „robił atmosferę”, zasłaniając żaluzje, inspektor Ziembora opisałby jako kanciapę dozorcy Popiołka z serialu „Dom”. Stróżówka, najtańszy lokal, bałagan. (Kwaterę tę wymówiono Molowi kilka dni po aresztowaniu. Dziś mieszka tam rodzina naprawdę ciemiężona w swoim kraju). Inspektor zgarnął do worka leki z szafki. Leki okazały się na problemy gastryczne, kontuzje piłkarskie, poza tym inspektor opisałby, że osadzony to zdrowy chłop. Niepozorny. Ze skrzekliwym głosem, przeciągający końcówki, jak Afrykańczycy ze Stadionu X-lecia.