Wśród 17 filmów, które na przestrzeni ostatniego półwiecza nakręcił, są rzeczy monumentalne, przełomowe, jak osadzona w epoce Ramessydów antyholly-
woodzka ekranizacja „Faraona” Prusa czy poruszająca „Austeria” – zrealizowany z rozmachem na podstawie prozy Stryjkowskiego epicki portret zamordowanej cywilizacji galicyjskich chasydów. Ale można też znaleźć inne, znacznie skromniejsze, kameralno-nostalgiczne dramaty o przypadku i przeznaczeniu, wierze i ludzkich namiętnościach takie jak „Gra” albo „Pociąg”.
Wspólnym mianownikiem większości opowieści Kawalerowicza jest fatalizm, brutalne rozczarowanie, niewiara w szczęśliwe zakończenie, co wydaje się współ-brzmieć z postawą i światopoglądem samego reżysera. Jego rodzina o ormiańsko-niemiecko-francusko-polskich korzeniach, wywodząca się z Kresów, zawsze uważała, że to, co się robi, jest „narzuconą przez los koniecznością”. Także i on odziedziczył ten mocno pesymistyczny, podszyty heglowską filozofią pogląd na rzeczywistość. Dystans, umiejętność obserwacji oraz intelektualnego namysłu nad przebiegiem z pozoru odległych i abstrakcyjnych procesów historycznych cenił zdecydowanie bardziej niż skazaną z góry na niepowodzenie indywidualną próbę ich kształtowania.
Urodzony w ukraińskim miasteczku Gwoździec, okupację przeżył w niemieckiej lokomotywowni. Był tragarzem, w wolnych chwilach malował i czytał, poszukując bezpiecznego azylu w sztuce. Z ruchem oporu się nie związał.
Racjonalne podejście do powojennych zmian, chłodna, bezlitosna ocena faktów oraz wrodzony pesymizm w zderzeniu z triumfującą komunistyczną propagandą kazały mu poprzeć nowy ustrój. Wstąpił do partii, swego czasu był nawet posłem na peerelowski Sejm, ale w twardą politykę nigdy się nie mieszał.