Giovanna Reggiani, 47-letnia żona kapitana włoskiej marynarki wojennej, wracała wieczorem do domu w Rzymie. Wyjątkowo nie pojechała samochodem, tylko kolejką. Wysiadła na stacji Tor di Quinta koło obozowiska rumuńskich Romów między hipodromem a Tybrem. 24-letni Nicolae Romulus Mailat napadł ją, zgwałcił, zmasakrował i obrabował. Ciotka napastnika zobaczyła, jak zrzuca ciało nieprzytomnej ofiary z czterometrowej skarpy i podniosła alarm.
Kobieta zmarła w szpitalu dwa dni później, 3 listopada. Włoskie media prześcigały się w epatowaniu makabrycznymi szczegółami zbrodni i ponurą statystyką: było to już 67 morderstwo, 320 gwałt i 2236 napad, do jakiego doszło w tym roku we Włoszech z ręki Rumunów. W kraju eksplodowała antyrumuńska histeria. Przez dwa dni główne wydania dzienników telewizyjnych poświęcały śledztwu dwie trzecie czasu antenowego. Gianfranco Fini z Sojuszu Narodowego, szef MSZ w rządzie Berlusconiego, stwierdził, że z samego Rzymu należałoby deportować 20 tys. Rumunów. Ksenofobiczna Liga Północna najpierw zaproponowała, by wyrzucić z Włoch wszystkich obcokrajowców bez pracy, a potem umaiła ulice włoskich miast kolorowym plakatem z Indianinem w pysznym pióropuszu i podpisem: „W Ameryce Północnej Indianie nie powstrzymali imigracji i dziś żyją w rezerwatach!”.
Na reperkusje nie trzeba było długo czekać. Zamaskowani sprawcy pod stacją Tor di Quinta pobili czterech Bogu ducha winnych Rumunów, kilkuset wygolonych młodzieńców z neofaszystowskiej Forza Nuova demonstrowało w Rzymie pod hasłem „Włochy dla Włochów”, spłonęło kilka rumuńskich samochodów, pod rumuńskim sklepem wybuchła bomba. Media opublikowały sondaże, z których wynika, że 8 na 10 Włochów nie widzi możliwości współżycia z Rumunami, bo mordują, kradną i gwałcą.