Filmy w języku hindi, kojarzone z egzotycznym kiczem, których do niedawna nikt nie chciał sprowadzać do Polski, powoli przebijają się do świadomości masowego odbiorcy. Niewielka część bollywoodzkich widowisk trafiła w ostatnich miesiącach do dystrybucji, wychodząc naprzeciw romantycznym upodobaniom Polaków. Jest też dostępna na DVD, niektóre filmy dodawane są do gazet (ostatnio z okazji walentynek i Dnia Kobiet). 1 kwietnia rusza szeroko reklamowany wiosenny „Bollywood Festiwal”. Po „Bilecie do Bollywood” i „Hallo Bollywood” to kolejna impreza prezentująca osiągnięcia słynnej wytwórni z Mumbaju (dawniej Bombaju), głównej siedziby hinduskiego przemysłu rozrywkowego, znanego z imponującej liczby kręconych filmów – ponad tysiąc rocznie. Tego rekordu nie udało się pobić nawet Amerykanom. Tym razem jednak oprócz melodramatów, wielbionych przez spragnioną prostych wzruszeń widownię, zostaną zaprezentowane bardziej komercyjne tytuły z kinem akcji i filmami społecznymi włącznie.
Nie najlepszą opinię o masala movie – tak, od mieszanki hinduskich przypraw, zawierającej różne smaki, nazywają te filmy krytycy – zmienił uroczysty pokaz melodramatu „Devdas” sześć lat temu w Cannes. Film z dialogami w stylu „to ja z tęsknoty płonąłem w płomieniu tej lampy 87 600 godzin” zaskoczył nie tylko perfekcyjną reżyserią, ale też odważnym, bo odbiegającym od stereotypowego happy endu zakończeniem, w którym upadły arystokrata, nie mogąc połączyć się z wybranką serca, umiera z miłości do niej.
O ambitne tytuły z Bollywood biją się od tamtej pory szefowie największych festiwali. W tym roku do Berlina zaproszono Shah Rukh Khana, najpopularniejszego aktora Indii czczonego tam jak boga, z premierą musicalu „Om Shanti Om” (u nas wejdzie do kin 30 maja).