Powiedzmy to sobie od razu: Unia Europejska już nie kocha Polski. Jeśli w ogóle trzeba to udowadniać, niech świadczy o tym coraz mniejszy entuzjazm wobec przyszłego członkostwa Warszawy. Obiecawszy Polakom cuda – czy Jacques Chirac nieopatrznie nie wspomniał o 2000 r. jako dacie pierwszego poszerzenia na wschód ? – Piętnastka tydzień po tygodniu odsuwa ten nieuchronny moment. Albowiem to fakt – po okresie Solidarności, który przyniósł bez wątpienia nadmierną fascynację Polską, po okresie szalonej nadziei, wywołanej upadkiem sowieckiego imperium i poczuciem końca epoki, nadeszły czasy rozczarowania i nieufności, jeśli nie zwyczajnej obojętności.
Jest tak, nawet jeśli publicznie nie daje się tego po sobie poznać, bo ludzie wolą zachować krytykę dla prywatnych kręgów. Niesłusznie – budowa Europy wymaga minimum uczciwości w stosunkach między narodami i czasem lepiej powiedzieć nieprzyjemną prawdę niż powtarzać kłamstwa, które rzadko wynikają z życzliwości. To coraz głębsze niezrozumienie występuje między Polską a większością krajów UE, w tym Niemcami, jak pokazują to najnowsze sondaże opinii publicznej na temat poszerzenia UE.
Elementy odpowiedzi, które tu przedstawiam, to tylko mój osobisty punkt widzenia jako dziennikarza i jako Francuza. Punkt widzenia z zewnątrz, który absolutnie nie pretenduje do obiektywizmu, ale nie jest całkowicie pozbawiony znaczenia, bo Paryż i Warszawa mają niezwykle silne więzi historyczne, przynajmniej od czasów Ludwika XV. Czyż trzeba przypominać, że przecież Francja przystąpiła w 1939 r. do wojny z hitlerowskimi Niemcami, żeby choć częściowo dotrzymać słowa. A Adolf Hitler nie wierzył wtedy, że Paryż podejmie ryzyko konfliktu światowego, aby iść w sukurs „garstce Polaków”.
W istocie pewien istotny szczegół uszedł uwagi zbiorowej świadomości: przez 40 lat Polska żyła odcięta od świata i zachodzących w nim przemian.