Sprawę śmierci dziewczyny, której lekarze, jak twierdzi rodzina, dawali niemal gwarancję na przeżycie, bada w tej chwili prokuratura w Rimini. Michał Rychert, polski wicekonsul w Mediolanie, mówi: – Zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić. Rozumiem, że rodzina oczekiwała więcej, ale od samego początku napotykaliśmy mur obojętności ze strony tych, którzy powinni pomóc w kraju w zorganizowaniu transportu.
Prośba o lot
Ela J. przyjechała z grupą dzieci na kolonie w okolice Rimini 16 lipca. Drugiego dnia pobytu uległa wypadkowi w parku zabaw wodnych Aquabell. Dziewczyna poślizgnęła się na zjeżdżalni i uderzyła głową w otaczający brodzik murek. Straciła przytomność. Karetka pogotowia ratunkowego przewiozła ją w stanie śpiączki do szpitala w pobliskiej Cesenie, gdzie została przeprowadzona skomplikowana operacja (tomografia mózgu wykazała rozległy krwiak). Zabieg zakończył się pomyślnie. W dalszym ciągu jednak dziewczyna była w stanie śpiączki. Po kilku dniach do Włoch dotarła rodzina Eli, jej siostra oraz szwagier. Rodzice pozostali w Polsce. Matka pracuje w hucie, ojciec jest rencistą z II grupą inwalidzką.
4 sierpnia Ela przewieziona została na oddział reanimacji szpitala w Rimini. Następnego dnia lekarz dyżurny w piśmie do Konsulatu Polskiego w Mediolanie napisał, że pacjentka jest w na tyle dobrym stanie, że może być przetransportowana do Polski bliżej rodziny. Pod warunkiem, że podróż odbędzie się „samolotem sanitarnym wyposażonym w specjalistyczną aparaturę do podtrzymywania i monitoringu funkcji życiowych i pod opieką lekarza anestezjologa-reanimatora”. Michał Rychert pamięta to pismo. – Jeszcze tego samego dnia, choć była to sobota, zadzwoniłem do Ministerstwa Zdrowia. Niestety, odpowiedź była negatywna.