Dwie ostatnio opublikowane opinie o zawartości podręczników są zaskakująco różne. Danuta Mieszkowska z departamentu kształcenia i wychowania MEN twierdzi, że wszystkie podręczniki dopuszczone do użytku szkolnego są dobre; zostały tak napisane, aby mogły z nich korzystać zarówno dzieci zdolne jak i przeciętne; błędów jest bardzo niewiele; tytułów przeładowanych informacjami encyklopedycznymi ministerstwo nie dopuszcza do użytku (przytaczam za „Rzeczpospolitą”). Właściwie każde z tych stwierdzeń zostało zakwestionowane w dwustustronicowym raporcie o nowych podręcznikach, który na zamówienie wydawnictwa Biblioteka Analiz przygotował Tadeusz Mosiek.
Lektura raportu i rozmowa z autorem, który nie tylko czytał książki, ale również ankietował środowisko nauczycieli i doradców metodycznych, prowadzi do nieco absurdalnego wniosku, że oto istnieją trzy środowiska, które w drugim roku reformy oświatowej ciągle się mijają, chociaż funkcjonowanie każdego z nich bez pozostałych wydaje się niemożliwe. Pierwsze to środowisko wydawców, reprezentowane przez podręczniki: coraz doskonalsze pod względem edytorskim, atrakcyjne graficznie, wydawane na papierze wysokiej klasy. To już są całe pakiety, obejmujące książkę oraz zestawy ćwiczeń, zbiory zadań, plansze dydaktyczne, poradniki metodyczne. Przygotowano ich od kilkunastu do kilkudziesięciu dla każdego przedmiotu.
Drugi krąg to środowisko nauczycieli, którzy powinni całą tę ofertę znać, przebierać w niej z pomocą doradców metodycznych i – dla dobra uczniów – dokonywać bezlitosnej selekcji, aby za kilka lat na rynku podręczników utrzymały się tylko najwartościowsze pozycje.
Trzecia wreszcie grupa to środowisko uczniów, zdane na wybory nauczycieli.