Ujgurzy jako muzułmanie mogą wywalczyć więcej niż raczej pokojowo nastawieni Tybetańczycy. Mają ponadto granice, przez które może dotrzeć ewentualna pomoc, na przykład z Afganistanu, podczas gdy Tybet jest szczelnie zamknięty od południa przez Pakistan, Indie, Nepal, Bhutan, Bangladesz i Birmę, które nie zaryzykują konfliktu z Chinami. Zresztą dość przypomnieć masakrę studentów na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, żeby było jasne, że nikt nie odważy się zadrzeć z Chinami. Kiedy studenci demonstrowali pod pomnikiem Bogini Demokracji i kiedy przejechały po nich czołgi, Chiny nie były jeszcze potęgą gospodarczą. Ale już wówczas nawet Stany Zjednoczone nie powiedziały słowa w obronie demonstrantów. Do USA wybierał się ówczesny przywódca ChRL Czao Cyjang, który miał zamówić – bagatela – 800 samolotów pasażerskich w zakładach Boeinga w Seattle.
Dziś, gdyby dalajlama zawiesił na chwilę zakaz religijny dotyczący przemocy, Tybetańczykom mogliby pomóc Ujgurzy. Uzbrojeni przez Ujgurów górale z Tybetu, przypomniawszy sobie, co to jest walka, pogoniliby Chińczyków, którzy nie potrafią bić się w wysokich górach. Ale kto pomoże Ujgurom – afgańscy talibowie, którym nie dają odetchnąć wojska NATO, w tym także Polacy?
Uighur to nazwa tureckiego plemienia, które „przyszło ze wschodu”, to jest z Mongolii. Potomkowie dawnych Ujgurów zamieszkują góry Tien-szan i miasto Kaszgar (zachodnie Chiny). Przyjęli islam w XV w. Wcześniej wyznawali manicheizm. Ich księga „Kudatku Bilik” pochodzi z 1065 r. Sinkiang to obok Tybetu i Mongolii Wewnętrznej największa prowincja Chin. Graniczy z Kazachstanem, Kirgistanem, Afganistanem, Pakistanem i Mongolią, a także – na małym odcinku – z Rosją.