B. (inicjały zmienione) była kasjerką w warszawskim hipermarkecie jednej z wielkich międzynarodowych sieci handlującej materiałami budowlanymi. Koledzy zaproponowali jej funkcję skarbnika w zawiązanej tam komórce związkowej należącej do OPZZ Konfederacji Pracy. Skarbnik wchodzi w skład zarządu podstawowej organizacji, a ten, przynajmniej teoretycznie, podlega specjalnej ochronie prawnej. Często zresztą ujawnia się przed kierownictwem tylko zarząd, a reszta braci członkowskiej pozostaje w konspiracji. W budowlanym hipermarkecie jawnie działa około połowa z czterdziestu członków, a tak zwane uzwiązkowienie sięga 20 proc. załogi.
Nowa skarbniczka od razu otrzymała kategoryczny zakaz przebywania gdziekolwiek poza krzesełkiem przy kasie i ubikacją. Nie mogła nigdzie telefonować. W końcu ochrona sklepu wykryła jej błąd: przy sprzedaży kostki brukowej kasjerka pomyliła się i wydała za dużo materiału. Pojawiła się groźba sądu i dyscyplinarnego wyrzucenia. Kierownictwo zaproponowało w końcu rozwiązanie umowy o pracę za obustronnym porozumieniem. To ulubiony sposób pracodawców, bo wtedy nie jest wymagana opinia związku. Kasjerka, mimo nalegań kolegów by podjęła walkę, zrezygnowała i zwolniła się.
Potem przyszła kolej na wiceprzewodniczącego zakładowej organizacji. Przeszukano mu mieszkanie na okoliczność zaginięcia kilku palet z papą. Wiceprzewodniczący odszedł z powodu „złej atmosfery”, też za porozumieniem stron. Wreszcie zajęto się sekretarzem – tu pojawił się wątek kradzieży urządzenia do otwierania bramy wjazdowej. Rzeczywiście, co przyznają związkowcy, był to okres wzmożonych „ubytków” w hipermarkecie, więc pretekstów nie brakowało.
Nagle jednak taktyka została zmieniona. Nadszedł czas marchewki. Sekretarza dokooptowano do prestiżowej komisji rozdzielającej premie pracownikom, a drugi wiceprzewodniczący otrzymał stanowisko asystenta kierownika.