Postronnym rzecz wydaje się ciężka do strawienia: monotonny najczęściej rytm, skrajnie uboga melodyka i prosty język ulicy w tekstach, które łatwo oskarżyć o apologię chuligaństwa. Fani i koneserzy widzą w hip-hopie o wiele więcej. Ma być zatem nie tylko stylem muzyki, lecz jednocześnie stylem życia, manifestacją postaw, głosem pokolenia. Ma być (jest?) odrębnym, specyficznym sektorem kultury, innym niż główne jej nurty, bo naznaczonym niechęcią do jakkolwiek pojmowanej rutyny, społecznych przymusów i obligacji dobrego wychowania.
Czarny rap
Pierwowzorem uprawianej dziś w Polsce muzyki hiphopowej jest czarny rap – ekspresja młodych i agresywnych mieszkańców Południowego Bronxu czy Harlemu.
Dlaczego młodzi Polacy aż tak bardzo zafascynowali się melorecytacjami murzyńskich raperów, których języka często nie rozumieją nawet ich biali współobywatele z USA? Przede wszystkim nie pierwszy raz zdarza się, że biali słuchają czarnych. Przedtem był przecież jazz, blues i pokrewne gatunki, które nad podziw szybko przekroczyły barierę kulturowo-etniczną i znalazły uznanie powszechne. Gdy debiutował król rock and rolla Elvis Presley, krytycy przyczepili mu etykietkę „białego Murzyna”, bo ponoć śpiewał jak czarny. A cóż począć z naszym Czesławem Niemenem, którego dwie pierwsze płyty – „Dziwny jest ten świat” i „Sukces” – były nader wyraźnie inspirowane twórczością Jamesa Browna, bardzo skądinąd szanowanego do dziś przez raperów i hiphopowców?
Odpowiedzi na wyżej postawione pytanie można jednak szukać nie tylko w precedensach historycznych. Otóż hip-hop teraz w Polsce okazuje się rzeczywistym wyzwaniem dla głównych nurtów kultury popularnej, która u nas, jak i wszędzie na świecie, ma przeważnie postać skrajnie skomercjalizowaną, a zarazem konformistyczną.