Fakt złożenia przez Bożenę Banachowicz pozwu w sądzie ma dwa pozytywne aspekty. Po pierwsze dowiedzieliśmy się, że przywódczyni pielęgniarek – najczęściej widziana na czele manifestacji, pikiet oraz podczas negocjacji i konferencji prasowych – jest gdzieś zatrudniona i ma od kogo domagać się podwyżki. Po drugie, wieloletnie utyskiwanie na opieszałość sądownictwa nie zdusiło w narodzie nadziei, że oto wymiar sprawiedliwości może najskuteczniej dopomóc w egzekwowaniu pieniędzy nawet od bankruta, jakim jest publiczne lecznictwo.
Bożena Banachowicz w lutym rozstała się z oddziałem chirurgii wojewódzkiego szpitala we Włocławku (była siostrą oddziałową) i przeszła na emeryturę, ale nie zrezygnowała z dodatkowych 203 zł za pracę w styczniu. Wiele pielęgniarek wciąż liczy na wielokrotność tej kwoty, bo tak interpretuje treść podpisanej przez prezydenta ustawy, zgodnie z którą przysługuje im od 1 stycznia 2001 r. „przyrost przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia nie niższy niż 203 zł miesięcznie”. Dyrektor szpitala Stefan Kwiatkowski nie widzi szansy nawet na wypłatę jednorazowej podwyżki dla pani Banachowicz i jej koleżanek, ponieważ 18 stycznia, w wyniku porozumienia kończącego strajk, otrzymały już 222 zł. – Ale to było nasze wewnętrzne porozumienie podpisane jeszcze 1 grudnia – twierdzi szefowa związku. – Ustawa mówi o wzroście wynagrodzeń od 1 stycznia 2001 r.
Na następne podwyżki dyrektor Kwiatkowski pieniędzy nie ma, bo szpital i tak jest na minusie. Zresztą należy do nielicznych, gdzie jakiekolwiek dodatkowe pieniądze wypłacono. Wedle pielęgniarek zaledwie 4 proc. pracodawców podwyższyło im pobory zgodnie z ustawą z 22 grudnia 2000 r. W rządzie i parlamencie pracowano nad nią w ekspresowym tempie chcąc czymkolwiek zadowolić strajkujące pielęgniarki.