Salon profesora Dudka istnieje od 5 lat. Co tydzień spotykają się w nim uczeni, artyści i politycy. Ci, którzy są zapraszani, mówią potem o intelektualnym przeżyciu, ci, których telefon nie dzwoni, o towarzystwie snobów. O tym, kto jest zapraszany do Salonu, decyduje wyłącznie profesor. Trudno mu odmówić: – Będzie bardzo ciekawie. Zależy mi na tym, żeby pan był. Do połowy lutego odbyło się 169 spotkań. Na niejednym z nich w Salonie tłoczyło się ponad 100 uczestników. – Musi działać terror profesora – zaczął swoje spotkanie Andrzej Jonas.
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leon Kieres przeszedł przez wszystkie szczeble salonowego wtajemniczenia. Najpierw przychodził jako zwykły gość, potem prowadził spotkania innych, sam został gościem specjalnym, teraz – za zgodą profesora – zaprasza do Salonu prominentnych polityków. – Kiedy zaprosiłem do Salonu posła Rokitę, który pochodzi z Krakowa, miasta najbardziej kojarzącego się z salonami, powiedział, że zazdrości Wrocławowi, bo w Krakowie nie ma takiego miejsca – mówi profesor Kieres.
Ludzie pochodzą od małpy, a chrześcijanie od Żydów
Profesor Dudek jest matematykiem, pracuje w Zakładzie Algebry i Teorii Liczb Uniwersytetu Wrocławskiego. Najpierw chciał, żeby Salon kontynuował tradycje lwowskiej kawiarni, w której Stefan Banach z współpracownikami tworzyli Księgę Szkocką, zbiór problemów matematycznych do rozwiązania. Ale okazało się, że bardziej potrzebne jest miejsce do dyskusji.
– Pomysł zorganizowania takiego Salonu od początku wydawał mi się fantastyczny – mówi prof. Andrzej Kisielewicz, uczeń i przyjaciel prof. Dudka. – Fantastyczny oznaczało wtedy przede wszystkim: mało realny.
Na początku było bardzo politycznie, w kręgu zbliżonym do ROP; gośćmi byli Jan Olszewski, Zofia i Zbigniew Romaszewscy.