Niezauważenie, bez naszej specjalnej zasługi i wbrew dominującej w głowach pierników opinii wyhodowaliśmy naprawdę udane pokolenie Polaków. Warto było pojechać na Woodstock do Kostrzyna, na Open’er do Gdyni albo na któryś z wielkich letnich festiwali, żeby się o tym przekonać. Bo młodzież umie nie tylko słuchać muzyki, pić piwo i bawić się bez awantur, ale też poważnie myśleć i rozmawiać o Polsce.
Pół roku temu TNS OBOP zapytał Polaków, jak oceniają współczesną młodzież w porównaniu z jej poprzednikami. Przeszło 60 proc. czterdziesto-, pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków stwierdziło, że młodzież jest gorsza niż dawniej. Tylko 10 proc., że jest lepsza. Nie jest to bardzo dziwne. Pierniki zawsze i wszędzie miały młodzików za zakałę świata. Ale w kraju, w którym panuje ogólne przekonanie, że nic nam się nie udaje, nieudana młodzież jest czymś tak oczywistym jak nieudany rząd, nieudany parlament, nieudany urlop, nieudana rodzina i nieudane życie. Im kto gorzej ocenia swoją sytuację, tym gorzej ocenia też młodzież. I im kto gorzej radzi sobie w życiu, tym gorszą ma opinię o młodym pokoleniu.
Tylko grupa najbardziej zadowolonych z siebie i z otaczającego nas świata dorosłych, czyli „kierownicy i specjaliści”, w większości nie jest przekonana, że młodzież zeszła na psy. A najgorzej oceniają młodych ludzie niewykształceni, mieszkańcy małych miasteczek, rolnicy, renciści i bezrobotni. Widać rozczarowanie sobą przenosimy na następne pokolenie.
A ja mam wrażenie, że oni są lepsi. Coraz lepsi. Pierwszy raz przyszło mi to do głowy jakieś trzy lata temu, kiedy w związku z wydaniem książki „Anty-TINA” po kilkuletniej przerwie odbyłem serię kilkudziesięciu spotkań na uczelniach, w Salonach „Polityki”, księgarniach, domach kultury, szkołach.