Był znakomitym historykiem, dyrektorem Instytutu Historii w Wyższej Szkole Pedagogicznej, która już niebawem – w dużej mierze również dzięki jego usilnym staraniom – wraz z Wyższą Szkołą Ekonomiczną miała utworzyć Uniwersytet Gdański. Czasy były burzliwe. Nad profesorami i studentami przewalał się Marzec ’68 i Grudzień ’70. Tak przebiegały ćwiczenia praktyczne z historii, która działa się naprawdę i dosłownie, wychodząc z sal wykładowych prosto na ulice, najpierw pośród razów milicyjnych pałek, a niewiele później przy akompaniamencie karabinowych strzałów i chrzęście pancernych gąsienic.
Prof. Wapiński inspirował otwarte dyskusje o istocie Marca i jego możliwych następstwach. Były to analizy przenikliwe. Dwóch uczestników tych seminariów przewidziało niemal bezbłędnie ciąg dalszy w postaci Grudnia: on sam oraz student Olek Klemp.
Jako członek PZPR mógł pozwolić sobie na więcej niż bezpartyjny naukowiec. Pozycję tę wykorzystywał m.in. broniąc studentów w Marcu, a kiedy powstała zorganizowana opozycja, osłaniając jej działaczy przed represjami. Gdy odkrył, że na jego seminarium uczęszcza dwóch agentów SB, w tonie kategorycznym przestrzegł ich, by nie robili krzywdy kontestującym system kolegom. Na przełomie lat 60. i 70. wysyłał nas na rozmaite sesje i sympozja. Chciał, by młoda gdańska uczelnia przełamała kompleks prowincjonalizmu, a jej studenci, wychodząc poza opłotki, rozwijali się, nawiązując rozległe kontakty międzyuczelniane i poznając różne szkoły myślenia. Z jego inicjatywy jeździłem (wraz z Olkiem Klempem) do tatrzańskiej Roztoki, gdzie bywali – pod opieką naukową Andrzeja Garlickiego – Wiesław Władyka, Daria i Tomasz Nałęczowie, Andrzej Chojnowski, Jerzy Halbersztadt, a sporadycznie Bogdan Borusewicz i Janusz Krupski z KUL.