Archiwum Polityki

Jak uwieść pana Rascha

Pan Rasch, czyli Szybki, żyje tak, jak się nazywa. Zatrudniony na kierowniczym stanowisku tkwi od świtu do nocy w swej pracy, gdzie z ogromną energią planuje, restrukturyzuje, organizuje, porządkuje, racjonalizuje, atakuje, a przy tym pilnie uważa, by nie zabierać głosu w sprawach, na których się nie zna. Pani Rasch nie ma nawet prawa do biadolenia, że nie widuje męża, bo pan Rasch to osoba pozytywna, nie znosi narzekania, nie znosi też niczego, co go rozprasza, zwłaszcza w czytaniu, ani ironii, ani dowcipu, ani też zdań wtrąconych.

Herr Rasch zrodził się w koncernie Heinza Heinricha Bauera w Hamburgu (w Polsce „Tina”, „Życie na gorąco”, „Tele Tydzień” i in.). Dla niego właśnie miało powstać czasopismo, które wstrząśnie niemieckim rynkiem. To, co dzieje się na nim (ale też i szerzej – na świecie), niepokoi wydawców. Czytelnictwo jest w odwrocie, wielkie tytuły notują spadek nakładów liczony w procentach, gazetki zajmujące się życiem gwiazd notują nawet kilkunasto- i kilkudziesięcioprocentowe ubytki.

Czytelnictwo to domena ludzi w średnim wieku i starszych; młodzi wolą telewizję i Internet. W rezultacie przeciętny Niemiec poświęca na lekturę 11 minut dziennie, o 19 minut mniej niż przed paru laty, co powinno brzmieć alarmistycznie, ale nie brzmi, gdyż tytułów na rynku przybywa. W ciągu 8 lat przyrost wyniósł całe 43 proc., w zeszłym roku świat ujrzało 300 nowych periodyków. Wiele z nich to zresztą klony już istniejących tytułów, inne są odpowiedzią na poczynania konkurencji i do złudzenia przypominają jej produkt.

Jest też cała grupa pism, które tworzone są nie tyle dla czytelników, ile dla reklamodawców, poszukujących gazet docierających do ludzi, do których i oni chcą ze swoimi produktami dotrzeć. Wydawcy gwałtownie szukają więc nawet najmniejszej luki na rynku czytelniczym, w którą wchodzą ze sporym nakładem – mamiąc reklamodawców swoją teoretycznie wielką grupą odbiorców.

Gdy w 1999 r. dzięki New Economy ludzie przez noc stawali się milionerami, a giełda znalazła się na ustach wszystkich, natychmiast w kioskach pojawiły się tytuły w rodzaju „Focus Money” czy „Telebörse” (Giełda w telewizji) dające dobre rady drobnym spekulantom. Rady przydały się jak umarłemu kadzidło, giełda załamała się, ludzie potracili fortuny, a wspomniane pisma – czytelników.

Polityka 30.2001 (2308) z dnia 28.07.2001; Świat; s. 41
Reklama