Trudno wyrokować, czy powódź będzie mieć znaczenie dla rezultatu wyborów, który wydaje się dziś przesądzony. Na razie widać jedno: premier i rząd robią wszystko, żeby załapać się z nurtem. Nie powtórzono błędu ekipy Włodzimierza Cimoszewicza, która w konfrontacji z falą powodziową zademonstrowała – tak to przynajmniej odbierano – arogancję i spóźniony refleks. Mądrzejsi o tamto doświadczenie Jerzy Buzek i jego ministrowie jeżdżą po kraju, rozdają i obiecują pieniądze ani słowem nie wspominając o polisach ubezpieczeniowych.
Jeszcze nie koniec
Fachowcy tegoroczną powódź nazwali punktową. Poprzednią wywołały długotrwałe opady i fala powodziowa na rzekach. Fala wzbierała i szła szybko naprzód niszcząc wszystko po drodze. Ale jej nadejście – w większości przypadków – można było przewidzieć. Teraz jest inaczej: w Gdańsku wystąpiły nawałnice i ulewy. Kanalizacja burzowa nie pomieściła spływającej wody, pękły zaniedbane wały kanału Raduni i tama zbiornika wodnego w mieście. Słupsk, Olsztyn, Tczew także dopadły ulewne deszcze. Kanalizacja zdechła, okazała się albo za ciasna, albo zatkana. Poziom wody w lokalnych rzekach gwałtownie się podnosił powodując cofki, fala zalewała ulice, domy, pola. Powódź zaskoczyła wszystkich i w tym sensie, że wystąpiła tam, gdzie się jej najmniej spodziewano, na północy kraju, w dolnych biegach rzek, gdzie nurt jest już spokojny. Tym razem atak wielkiej wody nastąpił w dorzeczu Wisły.
– O ile falę możemy prognozować z dobrym skutkiem, to nie jesteśmy w stanie przewidzieć dokładnie miejsca opadu nawalnego, gradobicia czy nawet burzy – tłumaczy gen. Ryszard Grosset, zastępca Szefa Obrony Cywilnej Kraju. – Wyciskana z chmur woda spada dziś tu, jutro tam, punktowo. Możemy jedynie ostrzegać o zagrożeniach, proponować ewakuację i wreszcie usuwać skutki.